United States or Bahamas ? Vote for the TOP Country of the Week !


Przypomniałem sobie w tej chwili kolorowe kokardy i wstążki, któremi kilkakrotnie panna Felicya ubierała mojej matce jej czarne ubranie. Poznawałem po tem zawsze, że mama jedzie na audyencyę do generała gubernatora. Oczywiście musiała tam jechać teraz księżna. Przez kilka minut z salonu i sypialni słychać było gwar urywanej rozmowy i posuwanych sprzętów.

Przez migotanie tych błysków złotawych, jasnoróżowa przelśniewała krew ciepła. Patrzył z zachwytem na te plamy słoneczne, drżące barwami ognia i krwi. Ale ona zamyśliwszy się nie czuła wzroku, który z uwielbieniem po niej przebiegał. I nie odwróciła oczu. Więc przyklęknąwszy jak mógł, pochylił się, aby zajrzeć jej w twarz i spytał: Co tobie? Smutno mi, smutno. Czemu, jedyna? Czemu?

*Romeo.* Z obawy, abyś tej weny zbyt nie rozszerzył. *Merkucio.* Mylisz się, właśnie byłem bliski ścieśnić, bo jużem był doszedł do jej dna i nie miałem zamiaru dłużej wyczerpywać materyi. *Romeo.* Patrzcie, co za dziwadła! *Merkucio.* Żagiel! żagiel! żagiel! *Benwolio.* Dwa, dwa: spodnie i spódnica. *Marta.* Piotrze. *Piotr.* Słucham. *Marta.* Piotrze, gdzie mój wachlarz?

Roman, nachyliwszy się ku żonie, rzucił półgłosem: Co za wspaniałe i silne wrażenie, nieprawdaż?... Chciał powiedzieć coś jeszcze, lecz w tej samej chwili instynktownie urwał... Dzierżymirscy zadrżeli oboje. Kobieta przytuliła się, jak powój, do mężczyzny, on zaś objął opiekuńczym ruchem jej kibić i silnem ramieniem przycisnął wylękłą do siebie. To z dzwonnicy św.

Głosem cichym, jakby dogasającym, mówił tymczasem jeszcze pan January: Nie zapomnij oddać... Pamiętaj!.. urwał, a po chwili: Powiedz... także Oli... że przebaczam... jej... i... jemu!.. dokończył z trudnością, w wysiłku ostatnim i z wypiekami na twarzy, trupio blady, umilkł...

Wszak on wraca tak codziennie, wraca późno a ona czeka nań i zimą i latem skurczona przy szybie, pełna niewytłomaczonej chęci ujrzenia go powracającego. Zegary miejskie biją w pół do trzeciej. Na twarzy Józi płyną dwie wielkie, gorące łzy zamiast serca, czuje że jej się otwiera rana... rana ta piecze, boli, pali jakby zarzewie... A wynędzniałe usta szepczą: Boże!... niech koteczek wróci!...

Lecz tu w kościele, przed ołtarzem oświetlonym jarząco, w chłodnej atmosferze świątyni jakaś moc wstępuje w nią powoli, lecz moc to jakaś dziwna, jakby boleść jej umniejszająca. Nie modli się a przecież zda jej się, że ktoś dokoła niej szepcze modlitwy, pacierze... Nie modlitwy to jednak szepczą dokoła, tylko żarty, uwagi, słowa ciekawości.

Powoli jednak myśli jej zaczęły przybierać jakieś wyraźniejsze kształty. Wicek się od niej odwraca, bo jest biedna i obszarpana. Gdyby miała dobrze nabity worek, kto wie, coby było!... I od tej chwili zrobiła się chciwą, wyrachowaną, ceniąc każdą chwilę, słaniając się ze znużenia, lecz licząc oszczędzane pieniądze.

I jakby korzystając z jej snu, gadała cisza, żółta, jaskrawa, zła cisza, monologowała, kłóciła się, wygadywała głośno i ordynarnie swój maniacki monolog.

W tém gałąź wstrzęsła się trącona, I pomiędzy jarzębin rozsunione grona, Kraśniejsze od jarzębin zajaśniały lica, To jagod lub orzechów zbieraczka dziewica; W krobeczce s prostéj kory, podaje zebrane Bruśnice świeże, jako jéj usta rumiane; Obok młodzieniec idzie, leszczynę nagina, Chwyta w lot migające orzechy dziewczyna.

Słowo Dnia

błyszczkę

Inni Szukają