United States or Russia ? Vote for the TOP Country of the Week !


Snać, że poskromić nie mógł wnętrznej wrzawy, I w pogodniejsze wystroić się lice; A jednak nie chciał, by sługa z postawy Zgadnął pańskiego serca tajemnice. Znowu komnatę obchodzi do koła; Lecz kiedy okna kratowane mijał, Widna przy blasku miesięcznego koła, Co się przez szyby i kraty przebijał Widna posępność zmarszczonego czoła, Przycięte usta, oczu błyskawica, I surowego zagorzałość lica.

W szmaragdzie bujnych traw, na krwawnikowym szalu, W sukni długiéj, jak gdyby w powłoce koralu, Od któréj odbijał się włos z jednego końca, Z drugiego czarny trzewik; po bokach błyszcząca Śnieżną pończoszką, chustką, białością rąk, lica, Wydawała się zdała jak pstra gąsienica, Gdy wpełźnie na zielony liść klonu. Niestety!

On wojuje rok upłynął, On nie wraca może zginął. Panno, szkoda młodych lat, Od książęcia jedzie swat. Książe ucztuje we dworze, A panna płacze w komorze. Jej źrenice, błyskawice, Dziś jak dwie mętne krynice; Jej lica, pełnia księżyca, Dziś nikną jak księżyc w nowiu. Biada wdziękom, biada zdrowiu! Matka troszczy się i biedzi; Książe dał na zapowiedzi.

Z kim tak trafnie rozmawiasz na migi i śmigi? W co wierzysz? Kogo widzisz nad sobą w lazurze? Gdybyś się uczłowieczył, jakie miałbyś lica? Co za stwór się zataił w twej sękatej skórze? Czem jesteś, oglądany przez duchy z księżyca?

I wśród tej ciszy nocnej, w wyobraźni swej widzi pomarszczoną twarz ojca, wybladłe lica matki, którzy z radością nad listem się pochylą i sylabizować literę po literze będą. Biedni! biedni starzy!... Pan Wentzel prawie uśmiechać się zaczyna. Na chwilę zapomina o swej nędzy, ciesząc się, że radość innym sprawia.

Ach, to on! lica twoje! oczki twoje! Twoja biała sukienka! „I sam ty biały jak chusta, Zimny jakie zimno dłonie! Tutaj połóż, tu na łonie, Przyciśnij mnie do ust usta! „Ach, jak tam zimno musi być w grobie! Umarłeś! tak, dwa lata! Weź mię, ja umrę przy tobie, Nie lubię świata! „Źle mnie w złych ludzi tłumie, Płaczę, a oni szydzą; Mówię nikt nie rozumie; Widzę oni nie widzą.

On pod tym jęczy modrzewiem. Kto jest młodzieniec? Strzelcem był w borze. A kto dziewczyna? Ja nie wiem. Płużyny, 12 sierpnia 1821 r. Od dworu, z pod lasu, z wioski Smutna wybiega dziewica; Rozpuściła na wiatr włoski I łzami skropiła lica.

Przebyli kładki i zaczepne krzewy; Z błoni pastusze ozwały się śpiewy, Które jej bardzo do serca trafiły: Tak na weselu nucił Wiesław miły. A Jan uważnie pogląda w jej lica, Czy jej nie będzie znaną okolica.

Hałas grzmi jeszcze powtarzany echem; Zwolna wzniósł czoło, obejrzał gromadę, Za okrzyk lekkim dziękując uśmiechem. Nie był to uśmiech, co z serca poczęty, Rozjaśni lica i w oczach zaświeci; Ale jakoby gwałtem przyciągnięty Usiadł na ustach i wkrótce uleci: Tyle dodaje smutnej twarzy wdzięku, Ile kwiat w bladem nieboszczyka ręku. "Zapalcie zgliszcza!"

Tu zwykła igrać, ówdzie zamyślona stoi, Tam z niechęcią twarz kryła, tu mię okiem woła, Tu gniewna, tam posępna, tu znowu wesoła, Tu swe lica w łagodność, tu w powagę stroi. Tam piosenkę nuciła, tu mi dłoń ścisnęła, Tu usiadła, tam naszéj rozmowy początek, Stąd biegła, tu na piasku imię moje kryśli,