Wreszcie ulokował się na bryczce, konie ruszyły, przed oczyma mignęły mu ogorzałe twarze żegnającego go tak serdecznie ukraińskiego ludu wrota skrzypnęły żałośnie po raz ostatni, i bryczka potoczyła się, brzęcząc, po gładkim drogowym szlaku, zginąwszy wkrótce wśród roztoczy łanów zżętego zboża, ugorów i kurhanów.
Przeciwnie, przeciwnie! śledzimy gorączkowo i z uwagą ruch naszych ziomków, współbraci !.. A jakże... a jakże!.. Ja sam osobiście trzymam wiele gazet polskich, wiem o wszystkiem, a z nazwiskiem pańskiem tu skłonił się grzecznie w stronę Romana spotykałem się w nich tylokrotnie, ceniąc zawsze ruchliwość pana prezesa i oddaniu się jego społeczeństwu naszemu... Umilkł, a po chwili
Bolesne skrzywienie przemknęło mu po ustach, i odwróciwszy twarz, nieruchomy, oparł się w zadumie o szyby okien balkonu.
„Wyście krzepcy i zdrowi, jedźcie służyć krajowi, Niech litewskie prowadzą was bogi! Tego roku nie jadę, lecz jadącym dam radę: Trzej jesteście i macie trzy drogi. „Jeden z waszych biedz musi za Olgierdem ku Rusi, Po nad Ilmen, pod mur Nowogrodu; Tam sobole ogony i srebrzyste zasłony I u kupców tam dziengi jak lodu.
Od r. 1776 aż po rok 1811 wszystkie prawie lata nieurodzaju zrządziła posucha; znamieniem też klęski lat onych był niedostatek pożywienia; pomór głodowy szerzył zniszczenie, a wiemy, do jakiego szału dochodziło w onym czasie rozpasanie namiętności, rozpaczą głodu prężonych!
Wchodził do pokoju ojca na palcach, ucierał nos chustką, sługom pozwalał przejść spokojnie a siostry głaskał po głowach, nazywając je pieszczotliwie „małpiszonami”.
Snuła się więc znów po „Rurach” omijając starannie czerniącą się sylwetkę policyanta. Czasem przemknął się koło niej terminator bosy, obdarty, zasmolony. Podskoczył, gwizdnął i zajrzał w oczy rozczochranej dziewczynie, mknącej wzdłuż kamienic. Czasem, gdy już był po śniadaniu, zaskrzeczał przeraźliwym głosem: „Spadła małpa z pudła Stłukła sobie łeb”.
Oczekiwało się, że przed tę sień sklepioną z beczkami winiarza podjedzie w cieniu chwiejących się akacyj osiołek Samarytanina, prowadzony za uzdę, a dwóch pachołków zwlecze troskliwie chorego męża z rozpalonego siodła, ażeby go po chłodnych schodach wnieść ostrożnie na pachnące szabasem piętro.
W dziesięć zaś może minut później głosem słabym, przerywanym co chwila ciężkim oddechem, przemówił cicho : Tyś dobry... ty jeden... tak, jeden, jedyny, coś mnie nie opuścił... Uczynili to wszyscy: siostra, Ładyżyński, córka... spuścił głowę i umilkł, a dwie łzy duże, perliste zabłysły w jego niebieskich, przybladłych źrenicach i stoczyły się z wolna po wychudłej twarzy.
Babie lato snuło swą przędzę... Czepiało się na zagonach poruszonej świeżo czarnoziemnej gleby; łaskotało nozdrza siwych wołów, w trzy pary leniwie sunących u pługów, obmotywało się swawolnie wokoło ich przepysznie rozrosłych rogów i biegło dalej, unoszone wietrzykiem, by przytulić się do rozgorzałej w słońcu czerwienią i złotem ściany borów, do samotnych grusz polowych i zgarbionych strzech ukraińskich chatek, a zaglądając po drodze w ukołysane jesienną ciszą jary ginęło gdzieś w stepie dalekim, splatając tam ze sobą uściskiem trawy, bodjaki i polne kwiecie pracowicie przędząc wszędy ustawiczną nić swą białą.