Vietnam or Thailand ? Vote for the TOP Country of the Week !

Zaktualizowano: 27 września 2025


W tém usłyszeli odgłos rogów i psów granie, Zgadują że się ku nim zbliża polowanie, J pomiędzy gałęzi gęstwę, pełni trwogi Zniknęli nagle z oczu, jako leśne bogi. W Soplicowie ruch wielki: lecz ni psów hałasy, Ani rżące rumaki, skrzypiące kolasy, Ni odgłos trąb dających hasło polowania, Nie mogły Tadeusza wyciągnąć s posłania; Ubrany padłszy w łóżko, spał jak bobak w norze.

Nie zwabi młodziana Przybysza córka , bez ojców i wiana; Jak była dotąd niebieska opieka, Tak przeznaczenia u Boga niech czeka; Ufam, że póki niemoc mię nie strawi, Już mię Halina samą nie zostawi«. Na to Halinie łza z oczu wytryska, Klęka przed matką i kolana ściska: »O miła matko! tyś mi moje wiano!

On, gdy hanowi na srebrny półmisek Rzucił łeb księcia Iflaku, Wdzięczny mu Hagan dziesięć odalisek Z własnego przysłał orszaku. „Wszystkiemi wzgardził! Teraz go zabija Postać lękliwej gazeli; Jako motyla lada modra żmija Promieniem oczu zastrzeli. Niechże żmiję bej na pastwę czerni Z warownej straży przywiedzie! Już od godziny zebrali się wierni I każdy z miasta już jedzie...”

Mój przyjaciel umilkł, ale nie odrywał oczu od portretu. Dopiero po naszem rozejściu się na spoczynek dowiedziałem się, dlaczego to płótno budzi w nim tak żywo zaciekawienie. Zaprowadził mnie znowu do jadalni ze świecą w ręku i przysunął do portretu. Co cię uderza? zapytał. Ogarnąłem wzrokiem duży kapelusz z piórami, złociste loki i koronkowy kołnierz; wpatrywałem się w rysy chłodne, surowe.

I czemu z szafirową zawczasu żałobą Patrzyły w ten mój odjazd po przez zieleń rdzawą Rezedy, co pachniała, przytłumiona trawą? I dlaczego te oczy były co raz łzawsze? Czy nie wolno nic nigdy porzucać na zawsze I zostawiać samopas kędyś na uboczu? Czy nie wolno odjeżdżać znajomym gościńcem I oddalać się zbytnio od tych złotych oczu, Podkutych dookoła szafirowym sińcem?

Powiedziałem jej, że nie pilno mi odjeżdżać, skoro ona tu przebywa, i że jeśli dba istotnie o moje bezpieczeństwo, to opuści okolicę wraz ze mną, i prosiłem o jej rękę. Zanim jednak zdążyła mi odpowiedzieć, ten jej utrapiony brat wpadł między nas, jak kula. Był blady z gniewu, trząsł się, a z jasnych oczu padały pioruny. Jak śmiałem przemawiać w ten sposób do jego siostry? wołał.

Zamilkł i wstydząc się jakby słów własnych, nie podnosił już wcale oczu na Romana.

Tyle łez płynęło już w tych dniach ostatnich, że źródło ich wyschło. Stali wszyscy nieruchomi i cisi, oczu nie podnosząc i konwulsyjnie zaciskając dłonie. Zegar ścienny zaczął powoli wybijać godzinę. Wuj Ksawery podniósł nagle głowę, jak człowiek budzący się ze snu. Szósta, szepnął. Ależ to przecie... o tej godzinie... Jezus, Marya! jęknęła panna Felicya; o tej godzinie, w tej chwili...

Spojrzał w okno, o dziwy! w promieni przezroczu, W owém sercu, błyszczało dwoje jasnych oczu, Szeroko otworzonych, jak zwykle wejrzenie Kiedy z jasności dziennéj przedziera się w cienie; Ujrzał i małą rączkę, niby wachlarz z boku Nadstawioną ku słońcu dla ochrony wzroku, Palce drobne zwrócone na światło różowe, Czerwieniły się na wskroś jakby rubinowe; Usta widział ciekawe, rostulone nieco, I ząbki, co jak perły śród koralów świecą, I lica, choć od słońca zasłaniane dłonią Różową, same całe jak róże się płonią.

*Baltazar.* Bądź co bądź, stanę tu gdzie na uboczu, Bo mu zły jakiś zamiar patrzy z oczu. *Romeo.* Czarna pieczaro, o! ty wnętrze śmierci, Tuczne najdroższym na tej ziemi szczątkiem, Otwórz mi swoją zardzewiałą paszczę, A ja ci nową żertwę rzucę za to.

Słowo Dnia

dzielnic

Inni Szukają