United States or Kenya ? Vote for the TOP Country of the Week !


Przybyła w przeddzień marszałkowa Warnicka, drżącemi, zbielałemi usty szepcze teraz modlitwy, z ócz jej zmęczonych co minut parę upada łza cicha, a wzrok z boleścią tłumioną wpatruje się w rysy ukochane. I modli się znów pokorna!..

Tajemnicę twą zachowam, zginie ona w obszarach, w bezdnach utonie... Nie powiem, ci... cho będę... ci... cho... zaszeptała znów fala, i szept ten powtórzyły fal miliony... I jak śmiech szyderczy, tak i teraz ten półszept cichy, stłumiony, drżący, szedł znowu po łuskach fal, tajemniczy, straszny... Nie... po... wiem!.. ci-cho będę, ccci-cho...

Była to jeszcze niezdecydowana nuta, coś błądzącego w przestrzeni nakształt płatków lipowego kwiatu. Płatek lipy na żelazo pada i powiewny a biały rdzy plamę na sztabie wygryza... Nagle u drzwi wchodowych zrobił się szmerek leciuchny i gospodyni domu, porwawszy się z fotela, posunęła naprzód. Książę podciągnął znów kamizelkę i przekręcił na bakier siwe, długie wąsy.

Były między nimi ptaki dwugłowe, ptaki wieloskrzydłe, były też i kaleki, kulejące w powietrzu jednoskrzydłym, niedołężnym lotem. Niebo stało się podobne do starego fresku, pełnego dziwolągów i fantastycznych zwierząt, które krążyły, wymijały się i znów wracały w kolorowych elipsach. Mój ojciec podniósł się na bantach, oblany nagłym blaskiem, wyciągnął ręce, przyzywając ptaki starym zaklęciem.

I widywałem wszystko i nic prawie, Na niewidziane znając drogę całą, Bo odbywałem zarówno w sobie, Jak po za sobą. Dziś wierzę, w grobie, Gdy z mymi snami sam na sam zostanę, Znów odbędę, znów na niewidziane, W tem samem słońcu, jak we śnie przystało. Szliśmy więc dalej, brnąc w słonecznem złocie I ocierając zerwanym w przelocie Łopuchem mokre, przepocone czoło.

Siedzi więc pochylona nad swoją filiżanką i w biednej głowie szuka zawzięcie sposobu, aby stać się miłą, rozmowną. Wzrok jej pada na leżący na ziemi Kuryerek. Co tam w Kuryerku zapytuje niepewnym głosem. Przeczytasz sama odpowiada mąż. I znów nastaje milczenie. Kobieta prawie rozpaczliwie wodzi wzrokiem dokoła. Tak mają mało spójni moralnej, że wszystkie jej wysiłki pozostają bez skutku.

Kwiaty błękit wieczność wszędzie Nad człowiekiem i aniołem! Nie wrócę już! Monachium, 1840 r. Kiedy kwiaty przyszłą wiosną Tam na wzgórzu znów porosną. Tam po wzgórzu zmierzchnią dobą Ja nie wrócę błądzić z Tobą. Kiedy księżyc nocą ciemną Błyśnie srebrem na wód grobie, Będziesz wołać nadaremno, Nie odpowiem ja już Tobie!

Tylko tyle? zaśmiała się Ola złośliwie. No, po prologu spodziewałam się czegoś nadzwyczajniejszego przyznaję! dorzuciła lekko, a odwróciwszy spojrzenie, ułożyła zeszyt nut na stalugach fortepianu, i znów grać poczęła, tym razem coś smętnego, kojącego jakby pełnego cichej tęsknoty...

Tak się boi, tak drży, że nawet nie wie o tem; nie została mu taka cząstka świadomości, któraby na ten strach spojrzeć mogła. Czego się boi, nie wyobraża sobie. Będzie coś, coś musi być. To coś już jest. Minęło pół godziny. Wchodzą znów ci sami, te same tłumy. »Czas iść« mówi dozorca. Znów wstał bezwiednie. Kolana ma tak miękkie, że gną się pod nim.

Chciał okazać swą siłę i zatrzymać w swym uścisku, lecz wysunęła mu się z rąk. Drogi, muszę już iść, muszę wrócić koniecznie. Dzwoniły stada już szósta. Spostrzegą, żem wyszła. Skoczyła na następny kamień, i znów na kamień wreszcie wybiegła na brzeg. Kochany, drogi, do jutra. Pomknęła przez gąszcz zieloną; mignęła raz i drugi jasnoróżowa jej suknia. Ledwie zdążył rzucić w ślad za nią: Do jutra.

Słowo Dnia

biegała

Inni Szukają