Vietnam or Thailand ? Vote for the TOP Country of the Week !
Zaktualizowano: 26 lipca 2025
Zdawaćby się mogło, że to namiętna kochanka oczekuje swego wybranego na pierwszą schadzkę miłosną a jednak!... jakże dalekie od namiętności było uczucie kładące w spieczone od gorączki wargi tej kobiety modlitwę szczerą, prawie dziecięcą. Niech... koteczek wróci!...
W wykwintnie umeblowanem swem pomieszkaniu siedziała na fotelu Melania, marszałkowa Warnicka, rodzona siostra ojca dzisiejszej Oli Dzierżymirskiej, a dotychczasowa od dzieciństwa prawie opiekunka tej ostatniej.
Śmiech, chichot, srebro głosu, woń konwalij i młodego ciała, jakiś szum jakby skrzydeł gołębich i Helding znajduje się nagle w gołębniku, uwięziony ładnemi giestami drobnych rączek, giętkich figurek i młodych twarzyczek. Zmieszany, prawie pociągnięty, siada na taburecie i wszystkie panienki z szelestem opadają nagle ku ziemi.
Obejmując ramionami krzyż i posąg marmurowy, klęczy tu nieruchomo, zlewająca się prawie z pomnikiem, pochylona, biała sylwetka mężczyzny... Cienie pochylają się ciekawie nad nią, dotykają jej ciała, zaglądają w twarz, dziwnie bladą.
Cicho, psiakrew, chorobo jedna! a bodajżeś się zadławił własnym ozorem, ty kundlu zatracony! A bodaj cię mór wydusił! wybuchnęła Honorka, drżąc prawie cała od wewnątrz tłumionej rozpaczy. I wstrząsnęła dzieckiem tak silnio, że aż jęknęło, jak dławione szczenię.
Jeść się jej chciało, obejrzała się na kredensową szafkę majaczącą w półcieniu. Była tam wprawdzie pieczeń pozostała z obiadu, ale koteczek dysponował barszczyk na jutrzejszy obiad, z pieczeni będą uszka... nie można więc poruszyć, nie można!... Józia zwinęła się teraz prawie w kłębek i głowę smutnie zwiesiła. Jakoś jej tak smutno! tak bardzo, bardzo smutno, jak nigdy nie było! Dlaczego?
W środkowym korpusie hotelu, cofniętym w tył, pomalowanym na jasnoróżowy kolor, prawie wszystkie okna były otwarte. Tylko na dole jedno okno miało przymknięte szaro brudne okiennice, krzywe i popaczone. Okiennice te były od wewnątrz śrubą ujęte. Kelner palcem na okno wskazał: O! Lecz żydówka wykrzywiła się ze złością. Ty, panie Marciński, palcem nie pokazuj!
*Merkucio.* Prawię o marzeniach, Które w istocie niczem innem nie są, Jak wylęgłymi w chorobliwym mózgu Dziećmi fantazyi; ta zaś jest pierwiastku Tak subtelnego właśnie, jak powietrze, Bardziej niestała, niż wiatr, który jużto Mroźną całuje północ, jużto z wstrętem Rzuca ją, dążąc w objęcia południa. *Benwolio.* Coś ten wiatr zawiał, zdaje się, i na nas. Wieczerza stoi, spóźnimy się na nią.
I widywałem wszystko i nic prawie, Na niewidziane znając drogę całą, Bo odbywałem ją zarówno w sobie, Jak po za sobą. Dziś wierzę, iż w grobie, Gdy z mymi snami sam na sam zostanę, Znów ją odbędę, znów na niewidziane, W tem samem słońcu, jak we śnie przystało. Szliśmy więc dalej, brnąc w słonecznem złocie I ocierając zerwanym w przelocie Łopuchem mokre, przepocone czoło.
Widziałem tylko tę powłokę odstręczającą nieraz, a zawsze prawie śmieszną i pamiętałem dobrze, że dla mnie panna Felicya była kodeksem przyzwoitości, prostego trzymania się i dobrych manier i że myśl o niej łączyła się koniecznie z myślą o gderaniu, o gramatycznych regułach Noela i Chapsala i o szaliku, owijanym mi na szyi w najgorętsze dni letnie.
Słowo Dnia
Inni Szukają