United States or Jordan ? Vote for the TOP Country of the Week !


Odblask słoneczny dotknął delikatnie pięknych rysów przybysza, jego smagłych policzków, wypukłego czoła, i oświetlił je przelotnie.. Rażony światłem w oczy, Roman usunął się w cień, i spuściwszy głowę na piersi, zadumał się głęboko. Godzin temu dwie zaledwie odebrał jednocześnie dwa listy...

Czas mijał... Przesiedziawszy na ławeczce dość długo, Roman z trudnością powstał i oderwał się od arcydzieła sztuki. Spojrzał na zegarek dochodziła piąta godzina zamknięcia Luwru. Postanowił obejrzeć jeszcze, choć pobieżnie, galeryę obrazów... Skierował się spiesznie na pierwsze piętro gmachu. Minąwszy salę pierwszą, zatrzymał się w drugiej, maleńkiej.

I Roman manewrując równocześnie lunetą odkrywał coraz to inne odległe góry i miasta, a użyczając lornety swej żonie, objaśniał , tłumaczył. Tymczasem zaś platforma dzwonnicy opustoszała stopniowo. Prócz przekupniów, zalecających swe "ricorda," i miejscowych ludzi, nie było tu już prócz Dzierżymirskich, nikogo. Roman i Ola gotowali się do odejścia, gdy oto nagle przystanęli znowu, zasłuchani.

Znalazłszy się na bruku, Roman przyśpieszył kroku, i wyminąwszy kilka wąskich zaułków, znikł w bramie jednego z domów. W chwilę później dzwonił na krętych ciemnych schodach starej, jak świat, kamienicy u drzwi pomieszkania Orlęckiego. Otworzyła mu młoda, fertyczna służąca, w charakterystycznym białym czepeczku na głowie. Monsieur Orlęcki? zapytał Dzierżymirski.

Na cudne oblicze boga Olimpu i zamknięte jego źrenice, z wysoka, prostopadły padał promień światła!.. Roman po chwili ruszył dalej... Mijał teraz z wolna jedne za drugiemi olbrzymie sale.

No, nie gawędź, przedstaw mi go, bo biedak się zanudzi, tak czekając rzekł Roman, i ująwszy ramię przyjaciela, skierował się ku Topolskiemu, idąc zaś, nachylony dyskretnie, szepnął: Tylko nie przedstawiaj mi go comte Topolski, bo ja zmuszonym będę wobec drugich uczynić to samo... Przecież to nonsens wierutny tytułować jakiegoś tam Topolskiego hrabią tu u nas, gdzie roi się od autentycznych, historycznych rodów...

Wiesz, Oluniu, co ci powiem? odezwał się nagle do żony Roman, gdy, mijając właśnie wysokie, gotyckie wieżyce pięknego kościoła katolickiego, zagłębiali się w aleję, poprzez drzew liście, rozjaśnioną tajemniczo cieniami księżycowego światła... Otóż ciągnął po przelotnej chwilce wahania że napisałem do jednego z dawnych znajomych, by donosił mi, co się dzieje z ojcem twoim w Gowartowie...

Podarowałby on śmiałkowi temu, a biedakowi zapewne, z pewnością!... Bo czyż?... Czyż godziłoby się "jemu" rzucać na niego kamieniem?... Roman, wpatrzony bezustannie w zadumie przed siebie, gorączkowo, niecierpliwie oczekiwał rezultatu swej próby. Weźmie, z pewnością weźmie! mówił sobie równocześnie w duszy i głos jakiś cyniczny, drwią co wołał w nim szyderski.

Tymczasem, nielubiący milczeć Orlęcki, widocznie również pragnący zręcznie odwrócić rozmowę, już mówił: Pan prezes zapewne nie po raz pierwszy i na dłużej przybył do Paryża, nieprawdaż?.. Och, tak... odruchowo potwierdził Roman, nie myśląc o tem, co mówi.

Noszący jedno ze staroszlacheckich nazwisk, Roman Dzierżymirski, był synem nieżyjącego już, a dawniej bogatego bardzo i znanego w szerokich kołach własnego kraju, Oskara Dzierżymirskiego, oraz żony jego, rodem Włoszki, a byłej przed swoim ślubem śpiewaczki.

Słowo Dnia

wąsov

Inni Szukają