United States or Botswana ? Vote for the TOP Country of the Week !


W rodzinnem mieście wiadomem było powszechnie, rok, czy dwa lata temu odziedziczył Roman Dzierżymirski fortunkę w kapitale, po dalekim krewnym, osiadłym i zmarłym w Stanach Zjednoczonych. Jechał zatem dziś młody i ostatni potomek dogasającej już w nim rodziny Dzierżymirskich, ze skarbem swym, drogą sercu małżonką, do Włoch, ojczyzny matczynej.

Roman usłuchał, a zamknąwszy tylko szczelnie okienne ramy balkonu, skierował się szybko w głąb pokoju. Jeszcze we mgłach wczesnego poranku drzemały góry, jezioro i niezbudzone, senne miasto Vevey, gdy do drzwi pokoju Dzierżymirskich zapukał ktoś dyskretnie. Roman, który obserwował właśnie przez okna mglisty krajobraz, na ten odgłos zerwał się pośpiesznie.

Tu obstąpiono przyjezdnych. Cały rój przeróżnych figur hałaśliwie ofiarowywać im począł swoje usługi, rząd zaś służby hotelowej, w galonach, z ożywieniem i gestykulacyą namawiał ich każdy z osobna do siebie. Gadatliwość Włochów oszołomiła na razie Dzierżymirskich. Po chwili dopiero Roman, znający kilka włoskich wyrazów, zdołał się porozumieć i wybrawszy hotel, kazał się prowadzić do przystani.

Jednocześnie o jej mury odbiło się echo ostatniego uderzenia dzwonu, niby ostatnie dla Dzierżymirskich przypomnienie przeszłości... W ślad za tem uspokoiło się wkrótce wszystko.

W pobliżu hotelu, zamieszkiwanego przez Dzierżymirskich, muzyka grająca zazwyczaj na placu Świętego Marka, rozbrzmiewała kaskadą ochoczych tonów przed kawiarnią, przepełnioną ludźmi, snującymi się również wszędzie, gdzie tylko było rzucić okiem. Ola, zdążając ku przystani, wymijała ich szybko, w oddali widziała już wśród idących sylwetkę Romana, całą białą, górującą wzrostem nad innymi.

Młodzieniec, ciemny szatyn, nieposzlakowanie elegancki, o impertynenckiej nieco, choć wielkoświatowej powierzchowności, wchodził w tej chwili do mieszkania prezesowstwa Dzierżymirskich. Znalazłszy się niebawem poza zbitą u drzwi garstką panów, na razie nie mógł postąpić ani kroku naprzód. Widząc to, skrzywił swe wąskie usta, i wspiął się dyskretnie na palce.

Wstrząsnąwszy zaś gamą tonów przepełnione salony, poleciała pieśń czysta, skrzydlata, daleko wyrwała się przez okna na ulice miasta potężna, silna, wcisnęła się do każdego zakątka mieszkania Dzierżymirskich zbudziła swym czarem dalekim siedzącego w zadumie w jednym z najbardziej oddalonych fumoir'ów, Romana.

Księżyc tymczasem wzbijał się coraz bardziej i wyżej, malał, stawał się jaśniejszym, przezroczym milczenie wzrastało... Fala u stóp Dzierżymirskich szemrała teraz cichutko, a tam, z mroków, od gór podnóża, na przestrzenie wód Lemanu, skrzące się pyłem srebrzystych promieni, marząco, niepokalana, biała, spokojnie wypływała z wolna ta sama łódź żaglista...

Łatwe sercowe zdobycze pomściły się na lekkomyślnym panu plenipotencie. Miłość prawdziwa, silno powaliła go już w drugim roku pobytu u Dzierżymirskich.

Wsunąwszy się pod jego arkady, gondola Dzierżymirskich cichutko prześliznęła się tamtędy i skręciła wkrótce na lewo, w wązki kanalik, stanowiący arteryę boczną "Canale Grando". Szeroka taśma wielkiego kanału znikła wkrótce z oczu i jadąca barka, zagłębiając się coraz bardziej w szyję wodnej uliczki, wymijać poczęła coraz ciaśniejsze i węższe zaułki.

Słowo Dnia

gromadką

Inni Szukają