Vietnam or Thailand ? Vote for the TOP Country of the Week !

Zaktualizowano: 7 października 2025


W oddzielnej sali, naprzeciw siebie, drzemały, na wzór oryginałów w Watykanie, olbrzymie odlewy, z bronzu: śpiącej Aryadny, Laokoona, Apollina i Dyany; dalej znów, z Tripolisu w Afryce sprowadzona, bez końca nóg i głowy, unosiła powabnie draperye piękna Venus, bieliły się bez liku dziesiątki rzeźb pomniejszych stał Apollo z Lycyi, oparty o pień, koło którego obwijał się wąż zdradliwy... Apollo z Paros, patrzył łagodnie na widza; o rysach drobniutkich, w draperyi fałdach wdzięczyła się grecka muza...

Jeden z tych warkoczy zsunął się naprzód i wisiał w przestrzeni a lekko przez wejście na okno numerowego poruszony, chwiał się jak warkocz płaczącej brzozy, z czarnej kolumny spadający. To ci włosy wyrzekł nareszcie. Lecz żydówka lamentowała. Ny, kto mi teraz zapłaci? Kto? Co ja mam za moje dobre serce, żeby taką włóczęgę z końca świata do numeru brać!

W szmaragdzie bujnych traw, na krwawnikowym szalu, W sukni długiéj, jak gdyby w powłoce koralu, Od któréj odbijał się włos z jednego końca, Z drugiego czarny trzewik; po bokach błyszcząca Śnieżną pończoszką, chustką, białością rąk, lica, Wydawała się zdała jak pstra gąsienica, Gdy wpełźnie na zielony liść klonu. Niestety!

Zbyt długo snadź nie sprzątano na strychach i w rupieciarniach, stłaczano garnki na garnkach i flaszki na flaszkach, pozwalano narastać bez końca pustym bateriom butelek. Tam, w tych spalonych, wielkobelkowych lasach strychów i dachów ciemność zaczęła się wyradzać i dziko fermentować.

Wiatr wył po ulicach, zrzucał czapki i płaszcze, podnosił suknie i zrywał szmaty zawsze tam, gdzie na ciele rana była, lub obrzydliwość jaka. I zdawało mi się, że październik ten nie będzie miał końca tak dawno zaczęły się niepogody że stanął bieg czasu i chwila ostatnia zastanie nas w tym samym październiku, tego samego dnia.

O, wyznaj wszystko do końca, uczyń tęsknocie mej zadość, Zadrżyj z miłości pośmiertnej, jeślić dostępne jej czary! Czemuż tak wątpisz o zmarłej? Wszak już do cudów nawykam, Miłości jestem posłuszna i szczęściu się nie opieram! I czuję twoją pieszczotę i coraz bardziej zanikam, I czuję twe pocałunki i coraz bardziej umieram.

Dotarłszy do końca pałacowych sal, Dzierżymirski puścił się w powrotną drogę, zaglądając tam i ówdzie, idąc, wracając błądząc wśród tych drzemiących w chwale własnej, nieprzeliczonych dzieł pędzla tworów talentu ludzi cenionych i wielkich... Setki obrazów przeoczonych, nowych, zastępowały mu drogę...

O, jednocześnie z tym wykrzykiem Tybalt, Matka i ojciec, Romeo i Julia, Wszyscy nie żyją. Romeo wygnany! Z zbójczego tego wyrazu płynąca Śmierć nie ma granic, ni miary, ni końca, I żaden język nie odda boleści, Jaką to straszne słowo w sobie mieści. Gdzie moja matka i ojciec? *Marta.* Przy zwłokach Tybalta jęczą i łzy wylewają. Chcesz tam panienka iść, to zaprowadzę.

Czekając na ożywcze tchnienie ducha, przelewa się ona w sobie bez końca, kusi tysiącem słodkich okrąglizn i miękkości, które z siebie w ślepych rojeniach wymajacza.

A za każdym krokiem gdy się przybliżał, słychać było uderzenie łańcucha, i szczęk drugi wychodzący z chudéj piersi bitego starca. Gdy zaś już był u końca kary, i zostawało mu zaledwie dziesięć kroków lub mało więcéj, usłyszał Anhelli dwa uderzenia słabsze jakoby dane przez ludzi litośnych. Lecz starzec odebrawszy je upadł krzyżem na ziemi i był martwy.

Słowo Dnia

galileusza

Inni Szukają