United States or Panama ? Vote for the TOP Country of the Week !


Jak zawsze drzewa zasłaniają las. Przyroda tak samo jak ja, zabrała się do zimowej pracy i osypała nas śniegiem i opadła mrozem, jak na Paryż, niezwykłym. Zimno, które tu panuje zwykle w mieszkaniach, ożywia zawsze stosunki towarzyskie w kolonii polskiej. Ludzie zbierają się razem i grzeją się... ciepłem zwierzęcem. Dzisiaj wybieram się z Polińskim na wieczór do Łużeckiej.

To podniosło naszą ufność. Wszystkiego jednak nie było więcej, jak dwanaście szwadronów, zajmujących szeroką przestrzeń. Dumnie spoglądaliśmy na las zatkniętych lanc, których nowe chorągiewki iskrzyły się barwami, nieznającemi jeszcze krwi i kurzu. Po wesołej i hucznej wieczerzy pokładliśmy się spać, kołysani dźwiękiem muzyki wojskowej i śpiewem mazurka.

W zwiewnych nurtach kostrzewy, na leśnej polanie, Gdzie się las upodobnia łące niespodzianie, Leżą zwłoki wędrowca, zbędne sobie zwłoki. Przewędrował świat cały z obłoków w obłoki, nagle w niecierpliwej zapragnął żałobie Zwiedzić duchem na przełaj zieleń samą w sobie.

Spod wełnianego jak białe karakuły śniegu wychylały się anemony drżące, z iskrą światła księżycowego w delikatnym kielichu. Las cały zdawał się iluminować tysiącznymi światłami, gwiazdami, które rzęsiście ronił grudniowy firmament. Powietrze dyszało jakąś tajną wiosną, niewypowiedzianą czystością śniegu i fiołków. Wjechaliśmy w teren pagórkowaty.

Wysadził się przed kusym, o tyle, o palec. Wiedziałem że spudłuje, szarak gracz nielada, Czchał niby prosto w pole, za nim psów gromada; Gracz szarak! skoro poczuł wszystkie charty w kupie Pstręk na prawo, koziołka, z nim w prawo psy głupie, A on znowu fajt w lewo, jak wytnie dwa susy, Psy za nim fajt na lewo, on w las, a mój Kusy Cap!!» Tak krzycząc Pan Rejent na stół pochylony, S palcami swemi zabiegł do drugiéj strony, I «CapTadeuszowi wrzasnął tuż nad uchem; Tadeusz i sąsiadka tym głosu wybuchem Znienacka przestraszeni właśnie w pół rozmowy, Odstrychnęli od siebie mimowolnie głowy: Jako wierzchołki drzewa powiązane społem Gdy je wicher rozerwie; i ręce pod stołem Blisko siebie leżące wstecz nagle uciekły, I dwie twarze w jeden się rumieniec oblekły.

Ty nad skały poziomu uciekłszy w obłoki, Siedzisz sobie pod bramą niebios, jak wysoki Gabryel pilnujący edeńskiego gmachu. Ciemny las twoim płaszczem, a janczary strachu Twój turban z chmur haftują błyskawic potoki. Nam czy slońce dopieka, czyli mgła ocienia, Czy sarańcza plon zetnie, czy gaur pali domy; Czatyrdachu, ty zawsze głuchy, nieruchomy,

Staw obłokiem żegluje, Młyn mu kołem ojcuje, Z po za lasu szumi las, Z po za czasu szemrze czas, Droga roztopolona śni się nie do końca... Utrudą żałobny Koń, dozgonnie ksobny, Zaniepatrzył się na wóz, Przymknął oczy w cieniu brzóz I krótkim kaszlem dudni, jak kobza, do słońca. Niech się dłuży cień ławy, Niech wypoczną w nim trawy!

Już góra z piersi mgliste otrząsa chylaty, Rannym szumi namazem niwa złotokłosa, Kłania się las i sypie z majowego włosa, Jak z różańca kalifów, rubin i granaty. Łąka w kwiatach, nad łąką latające kwiaty Motyle różnofarbne, niby tęczy kosa, Baldakimem z brylantów okryły niebiosa; Daléj sarańcza ciągnie swój całun skrzydlaty.

Pójdziemy jeśli zechcesz, i wkrótce spotkamy Stryjaszka, Podkomorstwo i szanowne damyPan Wojski s Tadeuszem idą pod las drogą I jeszcze się dowoli nagadać niemogą.

Rejent, Assessor patrzą, otworzyli usta, Dech wstrzymali; wtém Rejent pobladnął jak chusta, Zbladł i Assessor, widzą fatalnie się dzieje, Owa źmija im daléj, tém bardziéj dłużeje, Już rwie się w pół, już znikła owa szyja pyłu, Głowa już blisko lasu, ogony, gdzie s tyłu! Głowa niknie, raz jeszcze jakby kto kutasem Mignął: w las wpadła; ogon urwał się pod lasem.

Słowo Dnia

gromadką

Inni Szukają