United States or French Guiana ? Vote for the TOP Country of the Week !


Proszę wierzyć mi... W mroźny dzień grudniowy Gdy śnieg srebrem lśni. Las dokoła cały, Jak zaklęty świat, Promienieje biały Od zimowych szat. Ktoś gałęzie łamie, Ryk przelata w dal, Dalej! broń na ramię! Baczność! celuj! pal! Choć nie było blizko, Kulka trafia w lot, Padło niedźwiedzisko, się rozległ grzmot. Wtórzy bór sosnowy, Gdy gra lasu pan, Hej, niema jak łowy I myśliwski stan!

Porzuć swe zaświaty Dla wspólnych zabaw ze mną!” Tak ciało do duszy Mówi, a dusza nikła i płochliwa mara Słucha jego poszeptów i przez łzy się stara Kochać te same kwiaty, rwać te same kwiaty... Kiedy wnoszę do lasu znój mego żywota I twarz tak niepodobną do tego, co leśne, Widzę otchłań, co, skomląc, w gęstwinie się miota I rozrania o sęki swe żale bezkreśne.

Ta sprawa kosztowała mnie dwieście funtów, ale wygrałem, bo na podstawie starych akt dowiodłem, ta część lasu należy do włościan. Muszę pana objaśnić, że nie byłem wcale interesowany. Działam zawsze dla dobra publicznego. Ot, i druga sprawa nie obchodzi mnie osobiście, a jednak wykryłem rzecz bardzo ważną.

«A! A! to rzecz nowa! Czy to Tadeuszowi szkodzi czy nieszkodzi, Rzekła z gniewem, sądź o tém sam W Pan Dobrodziéj, Mnie nic do Tadeusza, sami o nim radźcie, Zróbcie go ekonomem, lub w karczmie posadźcie, Niech szynkuje lub z lasu niech zwierzynę znosi: Z nim sobie co zechcecie zróbcie; lecz do Zosi? Co Wać Państwu do Zosi? ja jéj ręką rządzę, Ja sama.

"Przecież me państwa, od Erdwiłła czasu, I piędzią szerzej ziemi nie zaległy! Patrz na te mury z dębowego lasu, I na ten pałac mój z czerwonej cegły; Pójdź przez komnaty pradziadów siedliska, Gdzie szklanne kuple? gdzie kruszcowe łupy? Miasto blach złotych, mokry kamień błyska, Miasto kobierców śniade mchu skorupy! Cóżem chciał wynieść z ognia i kurzawy? Państwa, czy skarby? Nie, nic kromia sławy!

Na dole jak ruiny miast: tu wywrót dębu Wysterka z ziemi, nakształt ogromnego zrębu, Na nim oparte jak ścian i kolumn obłamy, Tam gałęziste kłody, tu wpół zgniłe tramy, Ogrodzone parkanem traw: w środek tarasu Zajrzeć straszno, tam siedzą gospodarze lasu, Dziki, niedźwiedzie, wilki; u wrót leżą kości Na pół zgryzione, jakichś nieostrożnych gości.

Zwabiony owym znakiem, biegnę tam niezwłocznie, Aby zawczasu jeszcze, nim wpłynę w noc ciemną, Zastać na nikłem trwaniu i sprawdzić naocznie To właśnie, co już drzewa widziały przede mną. Młode jeszcze gałęzie tężą się pokrótce W zielonej, pniom dla znaku przydanej obwódce. Kwiaty, kształt swój półsennie zgadując zawczasu, Nikłym pąkiem wkraczają w nieznaną głąb lasu.

Tadeusz się dowiedział, że niemało czasu Już przeszło, jak ogary wpadły w otchłań lasu. Cicho; próżno myśliwi natężają ucha; Próżno, jak najciekawszéj mowy, każdy słucha Milczenia, długo w miejscu nieruchomy czeka; Tylko muzyka puszczy gra do nich zdaleka.

Rwie się w strzępy wichura, jakby szumna jej grzywa Rozszarpała się nagle o sękatą głąb lasu. Życie, niegdyś zranione, z żył we trwodze upływa, Coraz bardziej na uśmiech brak odwagi i czasu! Ponad zakres śnieżycy, ponad wicher i zamieć Duch mój leci ku tobie w świateł kręgi i smugi. Czyjaś rozpacz się sili w biały posąg okamieć, W biały posąg nad brzegiem ociemniałej jarugi.

Słowo Dnia

obicia

Inni Szukają