United States or Solomon Islands ? Vote for the TOP Country of the Week !


Krasnostawski oczy spuścił, i ukrywszy je po za swemi, jak u kobiety, długiemi rzęsami, mówić czął zwolna: Pani marszałkowej wiadomo, zarówno jak i mnie, co za cios dotknął pana Gowartowskiego, z powodu panny Oli... Więc pan już wiesz?.. Skąd? z okrzykiem niepohamowanego zdziwienia, wyrwało się staruszce, pytanie.

Przytem spojrzenie Gowartowskiego spoczęło na jej twarzy pytająco, i dopiero po przelotnej chwili oczekiwania jakby, widząc marszałkową nieco zmieszaną, odezwał się pierwszy: Odebrałem telegram twój, pani siostro, niepokój przygnał mię tu natychmiast... Ola wyjechała podobno, gdzie? po co? na co?.. Czy tylko jej co złego się nie stało? może ona chora, groźnie, broń Boże?.. Powiedz, Melanio, szczerą prawdę, mów prędzej, bo wytrzymać z niepokoju nie mogę!.. drżąco wymówił pan January słowa ostatnie, z akcentem prośby, głosem pełnym obawy, i z troską na wyrazistej twarzy czekał na odpowiedź.

"Znam pana Krasnostawskiego, plenipotenta gowartowskiego; jeśli chcesz koniecznie mieć dokładne wiadomości o wszystkiem, tyczącem się Gowartowa, napisz mi i podaj adres, a doniosę ci szczegółowo.." opiewał koniec listu szkolnego kolegi Romana, w postscriptum...

Twarz jego, zazwyczaj pogodna, ironiczna, wyraża w tej chwili ból niekłamany. Zbliża się milcząco, opatruje płomyki świec, przestawia kwiaty, a poprawiwszy poduszkę zrzuca z głowy Gowartowskiego swawolną nić jesieni, i ukląkłszy, głowę opiera o katafalk, w bolesnej zadumie. Mija tak długa chwila. Poczem drzwi skrzypią znowu, na progu ukazuje się dorodna Krasnostawskiego postać.

Słońce zachodziło właśnie. Białe ściany gowartowskiego domu gorzały czerwienią, błyszczały, złociły się okna, dach blaszany żarzył się, jak głownia, a tam w parku, w oddali, wstydliwie zaróżowiały się, rumieniły brzozy, mieniły od gasnących promieni, w odblaski polerowanej miedzi, dęby, lipy, topole...

Po chwili wahająco ciągnął dalej: Wobec tego samotność dla pana Gowartowskiego jest wprost zabójczą, koniecznie potrzebuje on nieustającego towarzystwa, jednem słowem potrzebuje obok siebie przyjaciela. Krasnostawski ponownie zatrzymał się na sekundę.

Twarz jego wyrażała niepokój i zaciekawienie widoczne, które po chwili dopiero ustąpiły wrażeniom, otrzymanym bezpośrednio z lektury pisma. List ten, donoszący o towarzyskiem życiu w rodzinnem mieście, o ostatniem przyjęciu u marszałkowej, i pogłoskach o stanie Gowartowskiego, nic w sobie zatrważającego nie miał.

Westchnienie ciche podniosło pierś Gowartowskiego, brwi zmarszczył i zatopił się w myślach niepomny zupełnie otoczenia swego. Tymczasem zwierzyna co chwila podrywała się tam i ówdzie, przelatując blisko idącego machinalnie naprzód myśliwego.

Ukrywszy głowę w dłonie, rozmyślała ona o ulubienicy swej, Oli, modliła się za nią, za brata wreszcie, by mu los przyszłość osłodził. W końcu światło u niej zgasło. Zmęczona wrażeniami ciężkich trzech dni ostatnich, staruszka zasnęła twardo, pojednana z przeznaczeniem wzmocniona modlitwą... Inaczej się działo w komnacie Gowartowskiego.

W kredensie znalazł pochowane zimne mięsiwa i chleb razowy; posilił się, popił wodą i przez puste komnaty znowu skierował się do pokoju Gowartowskiego. Tu już zupełne panowały ciemności. Krasnostawski zapalił lampkę, przykrył abażurem i spojrzał na chorego.

Słowo Dnia

przylgnięte

Inni Szukają