United States or South Korea ? Vote for the TOP Country of the Week !


Niech Janek zabiera swoje rzeczy i idzie precz, zaraz... od dzisiaj!... Jaśnie pan za dwa dni wróci, to się z Jankiem obliczy! Trzeba się mi dzisiaj wynosić, mam już dosyć pijaków w kredensie! Ręką tłustą i żółtą drzwi ukazywała. Ręka ta w ciemności kredensu majaczyła przed Jankiem, jak plama jasna, obwiedziona dokoła błękitną obwódką. Jaśnie pani!... wybełkotał wreszcie ja... ostatni raz!...

Chwyciła pannę Felicyę za ramiona i popchnęła do jadalni; potem w kącie, pod oknem, urywanym głosem zaczęła jej coś mówić. Słyszałem tylko wykrzykniki panny Felicyi: Jezu miłosierny! Jutro! I nawet widzieć się z nim nie dają! Nawet matce syna pożegnać! O, nieszczęście! O Boże, Boże! Wreszcie Leoncia skończyła. Wtedy obie kobiety wybuchły głośnym płaczem i rzuciły się sobie w objęcia.

Śmiała się ona zawsze, ta rozkoszna, jasnowłosa kobietka śmiała się leżąc jeszcze w kołysce, potem u kratek konfesyonału wreszcie u stopni ołtarza, gdy wlokła za sobą szumiący tren jedwabnej białej szaty. Śmiech powitał nawet krzyk jej córki bo nawet w cierpieniach umiała coś zabawnego wynaleźć. Była bardzo pobożną i codzień prawie biegała do kościoła.

Sir Henryk Baskerville słuchał uważnie, przerywając od czasu do czasu okrzykiem zdziwienia. Ha! widzę, żem otrzymał spadek, do którego przywiązana jest jakaś zemsta rzekł wreszcie, gdy opowiadanie dobiegło końca. Ma się rozumieć, słyszałem o owym psie od czasów niepamiętnych, jeszcze z ust moich nianiek. Dotychczas jednak nie przywiązywałem wagi do tej legendy.

Żyzna okolica pozostała za nami; mieliśmy przed sobą ziemię szarą, jałową, zrzadka ukazywała się ludzka siedziba, opasana murem z kamieni. Wreszcie wjechaliśmy w jar głęboki; roztoczyła się znowu zieleń drzew, a w oddali ukazały się dwie strzeliste wieże. Stangret wskazał biczem. To Baskerville Hall oznajmił. Pan tej rezydencyi, z roziskrzonemi oczyma przyglądał się swojej siedzibie.

Ostatnie wreszcie cienie przedświtu pierzchły nagle... Pierwszy promień słońca wyjrzał nieśmiało, błysnął po białych ścianach chatynki i blaszanym dachu starego młyna, dotknął się tafli stawu, zamigotał w mętnych błotach moczarów i musnął pieszczotliwie odwróconą sylwetę idącego mężczyzny. Na błyszczącej lufie przełożonej przez plecy strzelby zapalił się blaskiem.

A ze znawstwem, śledząc dalej uważnie grę partnera, dorzucił jeszcze, w rodzaju pochwały: Czołem, czołem!.. Wstępujesz w me ślady.... bardzo dobrze, wcale nieźle!... Krasnostawski, z przymusem, uśmiechnął się lekko, po paru uderzeniach wreszcie chybił.

Co kilka minut postępującym na szczyt dzwonnicy Dzierżymirskim migały z prawej strony małe okienka, pozwalające im pochwycić rąbek krajobrazu, ściany zaś wieży przepełnione były licznymi podpisami turystów. Względnie dość długo, bo powoli, zmęczeni poprzednim pośpiechem, szli pod górę Roman i Ola, zanim dostali się wreszcie na obszerną szczytową platformę dzwonnicy.

Kampanię rozpoczyna księżniczka, młodsza, szatynka, o twarzy schorowanego anioła i długich warkoczach ukraińskiej dziewki. Siada do fortepianu i rozkłada zeszyt nocturnów Chopina z najniewinniejszą pod słońcem minką. Chwilę ogląda się po salonie, jakby szukając kogoś. Panie Helding!... proszę mi kartki przewracać!... prosi wreszcie z czarownym uśmiechem. Helding otwiera szeroko spłowiałe źrenice.

Wreszcie następował teraz bukiet, wieńczący zwykłe podobnego rodzaju rozmowy. Daję wam na to... słowo honoru! Mimo to, a właściwie mówiąc, dlatego dependenci mówili w kilka dni później w gronie swych zaufanych przyjaciół: Irek poleciał teraz na grandę, mężatka, szyk kobieta! Nie on ma dziwne szczęście do kobiet!...