United States or Bolivia ? Vote for the TOP Country of the Week !


Ach, to on! lica twoje! oczki twoje! Twoja biała sukienka! „I sam ty biały jak chusta, Zimny jakie zimno dłonie! Tutaj połóż, tu na łonie, Przyciśnij mnie do ust usta! „Ach, jak tam zimno musi być w grobie! Umarłeś! tak, dwa lata! Weź mię, ja umrę przy tobie, Nie lubię świata! „Źle mnie w złych ludzi tłumie, Płaczę, a oni szydzą; Mówię nikt nie rozumie; Widzę oni nie widzą.

Cisza jest tu straszna, bo okno wychodzi na podwórze, a w domach francuskich ogromnie spokoju pilnują. Tuż obok huczy gwarem i krzykiem Boul-Mich, a w tym pokoju nawet mysz nie zaskrobie. Zdjął mię jakiś niemiły lęk, dziwne wrażenie, które obiega po całej skórze i zewsząd w głąb się przeciska.

I nagle zrywał się nademną strach ohydny, niewypowiedziany i jak wicher zmiatał mię od latarni i w ciemność na zgubę własną odrzucał. Biegłem nieprzytomny przez ulice, potykając się o kostki, rozrzucone do brukowania, uciekałem na place widniejsze od ulic i kryłem się jak zbrodniarz, gdym zdała straż policyjną zobaczył. Rozszalały tabun nędz tratował mi duszę i szarpał mózgi, jak padlinę.

Litwo! piały mi wdzięczniéj twe szumiące lasy, Niż słowiki Bajdaru, Salhiry dziewice; I weselszy deptałem twoje trzęsawice, Niż rubinowe morwy, złote ananasy. Tak daleki! tak różna wabi mię ponęta; Dlaczegoż roztargniony wzdycham bezustanku, Do téj którą kochałem w dni moich poranku?

Szarak, co nieraz bywał w kłopotach i trwogach, Nie tracąc serca, póki czuł się rączy, Teraz podupadł na nogach, Poczuł, że się źle z nim skończy; Więc jęknął z głębi serca: „Ach, nie masz pod słońcem Lichszego powołania, jak zostać zającem, Co mię w dzień pies, lis, konik, kania, I wrona, Nawet i ona, Jak chce, tak gania!

Nie zwłócz, nie pytaj, bo warta nadchodzi. Pójdź, biedna Julio! Nie mogę już czekać. *Julia.* Idź z Bogiem, starcze; idź, ja tu zostanę. Cóż to jest? Czara w zaciśniętej dłoni Mego kochanka? Truciznę więc zażył! O, skąpiec! Wypił wszystko; ani kropli Nie pozostawił dla mnie! Przytknę usta Do twych kochanych ust, może tam jeszcze Znajdzie się jaka odrobina jadu, Co mię zabije w upojeniu błogim.

*Romeo.* Waćpani staniesz za murem klasztornym, Tam ci mój człowiek przyniesie drabinkę Z sznurków skręconą, która mi w noc późną Do szczytu mego szczęścia wstęp ułatwi. Bądź zdrowa! Wierność twa znajdzie nagrodę. Poleć mię swojej młodej pani. *Marta.* Niech wam Bóg błogosławi! Ale, ale... *Romeo.* Cóż mi waćpani jeszcze powiesz? *Marta.* Czy człowiek pański dobry do sekretu?

Przerwałem studya w bibliotece, bo czeka mię mnóstwo przepisywania starych dokumentów, a to przejmuje mię niewysłowionym wstrętem. Natomiast chodzę po obiedzie z Turskim do kawiarni i przez kilka godzin słucham, czasami nawet z radością, jego spowiedzi i wynurzeń, które płyną teraz bez końca. On wprost spieszy się donieść i mówić mi o swem szczęściu.

Ani mi teraz łácno dowiádáć sye o tym, Iaka mię z płáczu mego czeka cześć nápotym. Niechćiałem żywym śpiéwáć, dźiś umárłym muszę, A cudzéy śmierći płácząc, sam swé kośći suszę. Próżno to, iakié szcześćié ludźi náśláduie, Ták w nas álbo dobrą myśl, álbo złą spráwuie.

Widocznie, że nie mogłem ukryć, co się ze mną dzieje, bo kilkanaście dziewcząt zaczepiło mię odrazu. Wszedłem do Café d'Harcourt. Tam gwar był jeszcze większy. W kącie przy stoliku siedziała z jedną z »koleżanek« i jakimś studentem, Gabryela. Zbliżyłem się do stolika.

Słowo Dnia

wyłoniła

Inni Szukają