United States or Iceland ? Vote for the TOP Country of the Week !


W pierwszych uściskach nadchodzącego zmierzchu stały cicho półobnażone drzewa parku, przeplatane gdzieniegdzie czerwienią, słały się aleje żółtawym od opadłych liście kobiercem bielały niewyraźnie w dali zagrody sioła, ciemniały jego osady, senna i mroczna świeciła tafla stawu.

Krasnostawski milknie, i rozglągając się bacznie dokoła, kieruje się w głąb parku, idzie z wolna zamyślony, a trzymaną w ręku długą nahajką co chwila uderza się machinalnie po wysokich, okopconych butach...

Spowiada się... rzekł do siebie, i zbliżywszy się do okna, spojrzał w zadumie. Tak samo, jak codzień, podlewano dzisiaj pod zbliżający się wieczór klomby kwiatów, tak samo zniżające się już słońce słało cienie na aleje parku, na staw, porozrzucane w ogrodzie ławki, na chaty sioła, i step w perspektywie. I tak samo będzie jutro, pojutrze zawsze!

Tatuniu!!.. Ta... tu... niu!.. kona wreszcie krzyk młodej kokiety... Milknie, oddany echem parku, pogwarami sioła i pól szerokich... półomdlałą i słabą żonę wynosi pośpiesznie na rękach Dzierżymirski z powleczonej kirem komnaty. Wystraszeni podążają za nim wszyscy... To życie już ze śmiercią walczyć poczynało.

W głębiach stawu, otoczonego zielenią parku, odbijały się dawniej, jak w lustrze, mleczną białością ściany dworu. Teraz czerniały zarysy pogorzeliska, a tam na górze, zgliszcza, zakopconem pałacowem skrzydłem, królowały smutnie nad leżącem dokoła siołem... Jeździec odwrócił oczy i wspiął konia.

W otaczające go, tętniące ruchem i pracą pola zapatrzony, na ciemnem tle parku nieposzlakowanie biały milcząco wsłuchiwał się dwór gowartowski w odgłosy, idące z łanów dalekich.

Ksiądz zaś po chwili, widząc, że furman wciąż jedzie stępa, zauważył: Ale może byśmy znów pojechali nieco prędzej, nieprawdaż? Naturalnie, niech minie tylko most i groblę odrzekł Krasnostawski. U stóp ich szumiało w tej chwili koło u młyna, pryskająca odeń wodna piana szeroko rozlewała się na senną taflę dużego stawu, w której przeglądały się pożółkłe szczyty gowartowskiego parku.

Widząc to, proboszcz wyszedł. Z dobry kwadrans migała wysoka, czarna sylwetka jego na tle zieleni, po wygracowanych starannie alejach parku, poczem w pobliżu modlącego się w skupieniu księdza pojawił się Krasnostawski. Zaturkotało jednocześnie... Z uszanowaniem przez wszystkich odprowadzony, proboszcz wsiadł niebawem do powozu.

Na ciemne żaluzye u okien padały teraz prostopadle dogasającą czerwoną łuną ostatnie zachodu promienie, majaczyły ognikami krwawymi po posadzce i ścianach, a spoza parku, z oddali, niewyraźnie jakieś dla ucha dochodziły odgłosy...

Nigdy, przenigdy! szepce Ola, spowiada się przed zasłuchanemi, cichemi drzewami parku. Tylko ty, Romanie, ty, co po raz pierwszy w życiu otworzyłeś mi ułudę miłości, szczęścia, ty, którego dotąd ponad życie kochałam przyjedź, ratuj mnie, swą obecnością wesprzyj!!! Ola już jest w pobliżu pałacu.