United States or Uganda ? Vote for the TOP Country of the Week !


Wojski stary od izby do izby przechodził. Po obu stronach oczy rostargnione wodził, Niemieszał się w myśliwych, ni w starców rozmówę, I widać że czém innem zajętą miał głowę; Nosił skórzaną plackę: czasem w miejscu stanie. Duma długo, i muchę zabije na ścianie.

Nie mogła mówić, bo w takowym stanie Każdy jej oddech zajmowało łkanie. Dalej przy miedzy, naprzeciwko chaty Stoi krzyż Pański, pochylony z laty, Wokoło wierzby i zielona trawka; Tam wiejskich dzieci niedzielna zabawka. Tu już Halina pada na kolana, W dłonie uderza i mówi do Jana: »Mocny mój Boże! toż moja rodzina! Gdzie moja matka, gdzie matka jedyna?

Wziął pod ramię żonę i ruszyli z miejsca, kierując się pod górę, ku rozsianym willom miasta. Milczeli. W głowie Romana huczał chaos różnorodnych myśli. Z nich zaś jedna, najuporczywsza, wyłoniła się zwycięska. Miłość, miłość raz jeszcze, i miłość tylko, jedyna, wielka! krzyczał w nim głos podnieconego mózgu ocalić cię jest w stanie!

Tak rolnikowi, któryby bez tej zapomogi musiał przedać bydło na chleb, a przetoby podupadł i nie mógł obsiać na wiosnę, tak rzemieślnikowi na materyał, z którego wyrobione rękodzieło żywi go z rodziną, a którego w skutek drożyzny i niedostatku albo wcale kupićby nie był w stanie, albo lichwa zań dana pochłonęłaby cały zarobek i potrąciła go w nędzę.

A gąskito dla lisa Bardzo smaczny kąsek. "Chodźcie, pod opieką, Nic wam się nie stanie!" Lecz mądre gąski jęły Gęgać niesłychanie. Na ten krzyk wbiegł gospodarz. Porwał drąg straszliwy... Lis się przeląkł—i z biedą Uciekł ledwie żywy!... #Chłopczyk i Źrebię.# "Moje śliczne źrebiątko! Ponoś mię na grzbiecie!" Tak młodego konika małe prosi dziecię.

*Romeo.* Każ choremu Pisać testament: będzież to wezwanie Dobre dla tego, co jest w tak złym stanie? A więc kobietę kocham. *Benwolio.* Celniem mierzył, Gdym to pomyślał, nimeś mi powierzył. *Romeo.* Biegle celujesz. I ta, którą kocham, Jest piękna. *Benwolio.* W piękny cel trafić najłatwiej. *Romeo.* A właśnieś chybił.

Szewc warszawski, miły bracie, To nie partacz kiepski, Siedzi sobie przy warsztacie Wesoły i łebski. Tak się zwija jakby fryga, Choć praca niełatwa, Jeno w ręku szydło miga, Jeno skrzypi dratwa. Szewckiej cnoty, mocium panie, Nie trzeba dowodzić, Bo nikt przecie w żadnym stanie Nie rad boso chodzić. Dobra kurtka i sukmana. I kapelusz suty, Ale z cholew poznać pana, Tedy grunt to buty.

Twarz jego wyrażała niepokój i zaciekawienie widoczne, które po chwili dopiero ustąpiły wrażeniom, otrzymanym bezpośrednio z lektury pisma. List ten, donoszący o towarzyskiem życiu w rodzinnem mieście, o ostatniem przyjęciu u marszałkowej, i pogłoskach o stanie Gowartowskiego, nic w sobie zatrważającego nie miał.

Pióro pryskało dwa razy w jednem słowie, i wyschło trzy razy przy wypisywaniu tak krótkiego adresu, co dowodzi, że było bardzo mało atramentu w kałamarzu. Otóż w domu prywatnym rzadko się zdarza, aby atrament wysechł i żeby pióro było w tak złym stanie. Ale wiadomo, czem pióra i kałamarze hotelowe.

Słowo Dnia

suchą

Inni Szukają