United States or Republic of the Congo ? Vote for the TOP Country of the Week !


Czemu smutne? wiedzieć chcecie, No, to powiem wam w sekrecie: To bardzo biedne dzieci, Nie wesoło dzień im leci. Choć to były wielkie święta, O nich mało kto pamięta, Ni zabawek, ni książeczek Nie dostały od mateczek. Więc wam powiem: książki stare I zbytecznych cacek parę, Co kto może, niech do dziada Dla tych biednych dzieci składa.

Pełzając ostrożnie, doczołgaliśmy się pod świecę. Co teraz? szepnął sir Henryk. Czekajmy. On musi być w pobliżu. Trzeba zajrzeć. Zobaczymy go może. Jakoż zaledwie tych słów domówiłem, w szczelinie skalnej, nad świecą ukazała nam się twarz potworna, zwierzęca, zorana dzikiemi namiętnościami, żółta, jak wosk. Zbrodniarz był zarosły po same oczy.

Kłamie, jak z nut pomyślał Dzierżymirski, i uśmiech dyskretny ponownie przemknął po ustach jego. Zaciągnął się jednocześnie cygarem i wpatrzył badawczo w Orlęckiego. Bonne pâte d'homme... myślał zarazem ale jak tu zacząć o tych zgubionych pieniądzach?

Pochwyciła je latającymi ze wzburzenia rękami, przymierzyła do nóg, po czym wspięła się na nie, jak na szczudła, i zaczęła na tych żółtych kulach chodzić, stukocąc po deskach, biegać tam i z powrotem wzdłuż skośnej linii podłogi, coraz szybciej i szybciej, potem wbiegła na ławkę jodłową, kuśtykając na dudniących deskach, a stamtąd na półkę z talerzami, dźwięczną, drewnianą półkę obiegającą ściany kuchni, i biegła po niej, kolankując na szczudłowych kulach, by wreszcie gdzieś w kącie, malejąc coraz bardziej, sczernieć, zwinąć się jak zwiędły, spalony papier, zetlić się w płatek popiołu, skruszyć w proch i w nicość.

Na tych schodkach siedział starszy subiekt Teodor i nasłuchiwał, jak strych grał od wichru.

Mdła mucha Więcej ma mocy, więcej czci i szczęścia, Niźli Romeo; jej wolno dotykać Białego cudu, drogiej ręki Julii, I nieśmiertelne z ust jej kraść zbawienie; Z tych ust, co pełne westalczej skromności Bez przerwy płoną i pocałowanie Grzechem być sądzą; mucha ma wolność, Ale Romeo nie ma: on wygnany. I mówisz, że wygnanie nie jest śmiercią?

Tych dwóch malców w kraciastych kurtkach, nie dorastających mu do pasa, tyranizowało go i kark mu do ziemi chyliło. Cóż począć miał? Podszedł do okna i machinalnie otworzył lufcik. Świeże, wiosenne powietrze wpłynęło nagle do pokoju... Wentzel cofnął się od okna, jakby nagle upojony.

W tych rysach bowiem czyta wyraźnie gniew tłumiony, lecz nie bezmyślny, bynajmniej. Nie, przeciwnie.

W miarę jak ojciec od tych ogólnych zasad kosmogonii zbliżał się do terenu swych ciaśniejszych zainteresowań, głos jego zniżał się do wnikliwego szeptu, wykład stawał się coraz trudniejszy i zawilszy, a wyniki, do których dochodził, gubiły się w coraz bardziej wątpliwych i ryzykownych regionach. Gestykulacja jego nabierała ezoterycznej solenności.

Kupka obdartusów, ocalała w kącie rynku przed płomienną miotłą upału, oblegała kawałek muru, doświadczając go wciąż na nowo rzutami guzików i monet, jak gdyby z horoskopu tych metalowych krążków odczytać można było prawdziwą tajemnicę muru, porysowanego hieroglifami rys i pęknięć. Zresztą rynek był pusty.

Słowo Dnia

zagradzających

Inni Szukają