Vietnam or Thailand ? Vote for the TOP Country of the Week !
Zaktualizowano: 4 października 2025
Kelner z okna zeskoczył i ku drzwiom podążył. Wyszli oboje na korytarz i Marciński zaczął dobierać klacze. Żydówka, buciki niewidocznie podniósłszy, za chustkę ukryła. Czego Marciński ją zamyka? zapytała kierując się do wyjścia. Prawda! odrzekł kelner przecież nie ucieknie! I roześmieli się oboje. =Papuzia.= Zagwizdaj, Papuziu!...
Może to takie udawanie, bo to z... takiemi to różnie się trafia. Panno! panno! zleź panna z okna!... zleź zaraz!... Lecz postać czarna nie drgnęła nawet, wciąż nieruchoma w swej strudze jasnej w ramę ją obejmującej. Żydówka podsunęła się bliżej. Niech Marciński okiennicę jedną uchyli, a ostrożnie coby z „dworza” widać jej nie było.
Na śmierć zapomniałam. Ale wszystko jest w domu. Tylko urządzić trzeba. Zaraz się tem zajmę. Proszę okna od ulicy zasłonić, żeby kto nie podpatrzył i nie doniósł.
Wielki bohomaz, wymalowany na jego pękatym brzuchu, wykrzywiał się kolorowym grymasem i fantastyczniał wzdętymi policzkami. Pobiegłem boso do okna. Niebo wydmuchane było wzdłuż i wszerz wiatrami. Srebrzystobiałe i przestronne, porysowane było w linie sił, natężone do pęknięcia, w srogie bruzdy, jakby zastygłe żyły cyny i ołowiu.
Smugi białego światła szły przez okna, kłócąc się z żółtem światłem świec woskowych i bladym twarzom nadając trupią barwę. Klęczeliśmy wszyscy, milcząc. Czasem tylko urywane łkanie, jęk lub głośniejsze słowo modlitwy przerywało ciszę. Mama leżała ciągle krzyżem, nieruchoma, jakby umarła. Nie wiem, jak długo to trwało. Wreszcie skończyło się.
Dzierżymirski sięga nagle do kieszeni i wyjmuje otrzymane listy... usiłuje przeczytać je po raz wtóry... Przed nim, przeświecane błyśnięciem słońca, zmatowanym blaskiem łagodnie świecą w zmierzchach katedry wspaniałe trzy okna chóru, jak mówią, największe na świecie całym.
Łóżko stało zasłane, nietknięte, wyciągające swe brudno czerwone fałdy kołdry i biały kwadrat poduszki w półcieniu, jaki panował dokoła. Od okna płynęły jaśniejsze smugi a przez wycięty otwór w okiennicach padał snop światła przecinający brutalnie ciasną przestrzeń numeru.
Twój ogród płonie w zieleni dostatku, Nie ja lecz sen mój i głód Kołaczą do twoich wrót. Dłoń, której wzywasz, otwiera ci wrota. Oto pierś moja i lice, Idź za mną w moją świetlicę! W świetlicy wiosna i blask i spiekota, Ja zciszę wrzenie mej krwi, Ty zamkniesz okna i drzwi. Zamknąłem okna i drzwi w białym murze. Czemuż twarz twoja pobladła? Nie patrz w głąb swego zwierciadła.
Świeci woda o północy, Księżyc okna przewiał wskroś. Pełen mocy i niemocy Księżyc okna przewiał wskroś. Bezimienne i ponure Idą ku mnie poprzez chmurę: Mrok po pierwsze, blask po wtóre, A po trzecie jeszcze ktoś. Gdy tak słucham przyczajony, Ktoś zapukał raz i raz, W moje wrota z tamtej strony Ktoś zapukał raz i raz.
Zamigotał na wieżycach kościoła ś-go Marka, złotawym brązie czterech rumaków, królujących na szczycie tej katedry musnął swym blaskiem ściany pałacu Dożów, a przeszedłszy się po jego galeryach ponurych, zajrzał w zakratowane okna wiszącego mostu, łączącego pałac z dawnem więzieniem, a znanego powszechnie pod nazwą "Mostu Westchnień".
Słowo Dnia
Inni Szukają