United States or Senegal ? Vote for the TOP Country of the Week !


Powoli jednak, bez widocznego powodu, jad ospałości się wcisnął; robotnicy wrócili do szynkowni, oficyaliści do kart, książek kupowano mniej, i już od roku rzadko można było kogo zastać w bibliotece. Gdy dyrektor wszedł do sali, pustka tam panująca niemile go uderzyła: był to pierwszy wyłom w murze zadowolenia, które od rana duszę jego otaczało.

Nie wypluwa, połyka wszyscy czekają i milczą. Mija chwila; wódka działa; zmysły zaczynają żyć; przedtem był ślepy i głuchy, teraz widzi i słyszy, jaskrawo, dobitnie; może się poruszyć. Dyrektor komenderuje znów: »Iść«. Wychodzą: naprzód prokurator, potem dozorca, potem on między księdzem a sługą, potem 12 żołnierzy z obnażonemi szablami.

Cienki dziecięcy głosik odezwał się: »Tatusiu, mama prosi na obiad«. Na dźwięk głosu dyrektor wzdrygnął się i rewolwer prędko rzucił na stół, jak żak schwytany na gorącym uczynku. Spojrzał na zegarek. Była druga: obiad podano punktualnie, godzinę już rozkoszował się przedsmakiem śmierci.

Czy rozumiesz, ty podła, trupia masko!? Hamlet. Dyrektor wielkiej przędzalni Senger & C-ie w Pabianicach wstał, jak zwykle, o godzinie siódmej. Buty elegancko świecące i ubranie przygotowane były z należytą punktualnością. Kawa, której dyrektor wielkim był amatorem, była mocna; masło świeże i zimne, bułki chrupiące; posiłek ranny najmniejszego powodu niezadowolenia mu nie dał.

Ksiądz bierze go pod pachę z jednej, dozorca więzienia z drugiej strony. Podparty stoi bezsilny, bezmyślny, prawie martwy. Takiego trupa nie można wlec. Dyrektor każe podać napój wzmacniający. Czekają wszyscy, milczą. Sługa więzienny wnosi napój: mocny arak, gorący, z korzeniami. Nie pije. Nie wie, czego od niego chcą. Sługa bierze kieliszek i wlewa mu do ust.

Wzdrygnął się przed tym obrazem dyrektor, i jakby pragnąc odeń uciec wyszedł gwałtownie z sali. Chciał iść gdziebądź w pole, ale mimowoli tyloletniem przyzwyczajeniem wiedziony skierował się przez podwórze do domku swego, naprzeciw fabryki.

Pokrzepiwszy się, dyrektor włożył kapelusz, przejrzał się w lustrze, musnął cokolwiek siwiejące już wąsy, i widocznie zadowolony ze swej postaci, wolnym krokiem do fabryki się udał. Tam też wszystko we wzorowym znajdowało się porządku: maszyny były w pełnym biegu, robotnicy na miejscach swoich.

Myśli, które jak ćmy płomień otaczały go przed godziną, pierzchnęły jeszcze dalej; jeszcze jedna łyżka już ich nie widać, tylko cień ich padał mu wciąż na duszę; jeszcze jedna i cień zniknął, jak ostatnia chmura po letniej burzy. Dyrektor się uśmiechnął: był to znak pożegnania dla znikomych przywidzeń, pobłażania dla siebie; z tym uśmiechem spojrzy teraz w przeszłość.

Czyż nie przyjemna, że śmierć jego zadziwi wszystkich, śmierć człowieka, który był bogaty, młody, szczęśliwy, że go zaczną podziwiać, zanim nie nazwą głupcem, łub waryatem, bo rozumieć nie będą? Dyrektor otworzył szufladę, wydobył mały błyszczący rewolwer i z uwagą zaczął mu się przypatrywać. Rewolwer był nabity: jeden otwór bębenka ukryty w lufie, pięć innych świeciło niklowymi stożkami kul.

Pozostawało zbadać, czy barwnik da się do tkanin zastosować. Dyrektor zrzucił marynarkę, wdział ceratowy fartuch, i z namaszczeniem zasiadł do pracy przed stołem zastawionym próbkami, kolbami, flaszkami. Robota aczkolwiek nie trudna, zajęła jednak dość czasu.

Słowo Dnia

obicia

Inni Szukają