United States or Tunisia ? Vote for the TOP Country of the Week !


*Benwolio.* Gdybym był tak skory do kłótni, jak ty jesteś, niktby mi życia na pięć kwadransów nie zaręczył. *Merkucio.* Życie twoje przeszłoby zatem bez zaręczyn. *Benwolio.* Patrz, oto idą Kapuleci. *Merkucio.* Zamknij oczy! Co mi do tego! Pójdźcie tu, bo chcę z nimi się rozmówić. Mości panowie, słowo. *Merkucio.* Słowo tylko? I samo słowo? Połącz je z czemś drugiem, Z pchnięciem naprzykład.

Skoro przeczytał Tuhan list książęcy I wydał rozkaz do wojny, Stanęło zaraz mężów pięć tysięcy, A każdy konny i zbrojny. „Uderza w trąby, rusza młódź, już w bramie Błyska Tuhana proporzec, Lecz Tuhan stanie, i ręce załamie, I znowu jedzie na dworzec, „I mówi do mnie: „Jaż własnych mieszkańców Dla obcej zgubię odsieczy? Wszak wiesz, że Świteź nie ma innych szańców, Prócz naszych piersi i mieczy.

Widocznie sir Karol stał tutaj przez pięć do dziesięciu minut. Skąd pan to wie? Gdyż popiół z cygara spadł dwa razy na ziemię. Wybornie. Znaleźliśmy kolegę wedle naszego serca. Prawda, Watson? Ale jakież to były ślady? Ślady stóp na żwirze. Innych znaków dostrzedz nie mogłem. Sherlock Holmes uderzył ręką w kolano. Czemu mnie tam nie było! zawołał.

Koń, jak gdyby pozbył trwogi, Ubiegł prosto pięć mil drogi. „Co to za cmentarz, mój miły?” „To mur, co mych zamków strzeże.” „A te krzyże, te mogiły?” „To nie krzyże, to wieże. Mur przeskoczym, przejdziem progi, Tu na wieki koniec drogi. „Stój mój koniu, koniu, stój! Przebyłeś, nim zapiał kur, Tyle rzek, i skał, i gór, A tuś zadrżał, koniu mój?

W jednym z najlepszych punktów obserwacyjnych kawiarnianej platformy, przy stoliku, siedziało pięć osób. Towarzystwo to składali: starsza wiekiem osoba, Polka, z córką i poważnym jegomościem, ojcem zapewne rodziny młody, żwawy, przystojny Francuz i Dzierżymirscy.

*Merkucio.* Mniemam, panie, że, czas tracąc, Zarówno psujem świece bez potrzeby, Jak w dzień je paląc. Przyjmij uwagę, Bo w niej pięć razy więcej jest logiki, Niż w naszych pięciu zmysłach. *Romeo.* Uważamy Za rzecz stosowną pójść tam na ten festyn, Chociaż logiki w tem niema. *Merkucio.* Dlaczego? *Romeo.* Miałem tej nocy marzenie. *Merkucio.* Ja także. *Romeo.* Cóż ci się śniło?

Pięć razy na dzień, w oznaczonych godzinach daje się słyszéć izan ze wszystkich minaretów, a czysty i donośny głos miuezzinów przyjemnie rozlega się w powietrzokręgu miast muzułmańskich, w których, s powodu nieużywania kołowych pojazdów, szczególniejsza cichość panuje. „W dywanie Eblisa.” Eblis albo Iblis lub Garazel, jest to Lucyper u Mohametanów. „Pędem Farysa,” Farys, rycerz u Arabów Beduinów.

I tylko jeszcze piec występował masą ciężką, białą, jak zwierz uśpiony w kącie ciasnej klatki z paszczą szeroko otwartą, z której jak język czarny wisiały na jednej złamanej zawiasie zardzewiałe drzwiczki. Lecz u okna jakaś czarna, nieruchoma zwieszała się postać, smutna i nędzna. Źle dopasowane okiennice właśnie tam filtrowały szeroką szparą światło.

Drugi brat, zmarły przedwcześnie, był właśnie ojcem owego Henryka. Trzeci, Roger, był synem marnotrawnym, żywą podobizną duchową starego Hugona. Tyle nabroił w Anglii, że nie mógł już tu przebywać, uciekł do Ameryki środkowej i umarł w roku 1876-ym na żółtą febrę. Henryk jest ostatnim z Baskervillów. Za godzinę i pięć minut mam go spotkać na dworcu Waterloo.

Słowo Dnia

gromadką

Inni Szukają