United States or Tuvalu ? Vote for the TOP Country of the Week !


Węch jego i słuch zaostrzał się niepomiernie i znać było po grze jego milczącej i napiętej twarzy, że za pośrednictwem tych zmysłów pozostaje on w ciągłym kontakcie z niewidzialnym światem ciemnych zakamarków, dziur mysich, zmurszałych przestrzeni pustych pod podłogą i kanałów kominowych.

Z niebieskich najrańszą piosnek Ledwie zadzwonił skowronek, Najrańszy kwiatek, pierwiosnek, Błysnął ze złotych obsłonek. =Ja.= Zawcześnie, kwiatku, zawcześnie! Jeszcze północ mrozem dmucha, Z gór białe nie zeszły pleśnie, Dąbrowa jeszcze nie sucha. Przymruż złociste światełka, Ukryj się, pod matki rąbek, Nim cię zgubi szronu ząbek, Lub chłodnej rosy perełka. =Kwiatek.=

Maska, kryjąca lica pięknej damy, Choć czarna, nęci nas, bo przeczuwamy Pod nią zbiór ponęt; ten, co wzrok postradał, Zapomniż kiedy, jaki skarb posiadał? Bądź zdrów: niewczesną podajesz mi radę. *Benwolio.* Najpraktyczniejszą, życie w zastaw kładę. Ulica. *Kapulet.* Podobną, jak mnie, karą zagrożono I Montekiemu; ależ w wieku naszym Spokojnie siedzieć rzecz nie trudna.

Otóż i panna młoda. Mech najcieńszy Nie ugiąłby się pod tak lekką stopą. Kochankom mogłyby do jazdy służyć Owe słoneczne pyłki, co igrają Latem w powietrzu; tak lekką jest marność. *Romeo.* Amen! lecz choćby przyszedł nawał smutku, Nie przeciwważyłby on tej radości, Jaką mię darzy jedna przy niej chwila.

Wpadł do mieszkania właścicielki, i prawie bez tchu zatrzymał się w progu saloniku. Z pod siedemnastegosiepowiesiła! zawołał, łapiąc z wysiłkiem powietrze. Właścicielka, tłusta, żółta, cała rozlana w swej włóczkowej halce, która wydymała się jej na brzuchu i biodrach a zapadała pod kolanami, otworzyła szeroko oczy. Co to za paskudne gadanie!

Szczególniej w teatrze imponował bezustannie, bransoletkę na rękę naciągał i pod oczy nią siedzącym w krzesłach kobietom świecił. Niektóre mówiły: Patrz! to monstrum ma bransoletkę! Inne, zaciekawione istotnie, rzucały badawcze spojrzenia. Irek, uszczęśliwiony, nadymał się jak żaba, porte bonheurem o szpinki dzwonił i przeginał się z nonszalancyą przez baryerę krzeseł.

Słońce, zachodząc, wlecze wzdłuż po łące Wielki cień chmury, ciągnąc go na wzgórza, Zetknięte z niebem, co życie, gasnące Pod barw przymusem, w głąb marzeń przedłuża.

Biedne psy, ogłupiałe biegały pod gajem, Zdawały się naradzać, oskarżać nawzajem; Wreście wracają, zwolna skacząc przez zagony, Spuściły uszy, tulą do brzucha ogony, I przybiegłszy, ze wstydu nieśmieją wznieść oczu, I zamiast iść do Panów, stały na uboczu.

A pod wyniosłemi drzewami, po bokach, snuły się pośpiesznie przechodniów roje; na werandach mnogich kawiarni, zajmujących część chodnika, pełno było również i gwarno od konsumentów płci obojga oraz różnych stanów.

Ogałacała place, zostawiała za sobą na ulicach białą pustkę, zamiatała całe połacie rynku do czysta. Ledwie tu i ówdzie giął się pod nią i trzepotał, uczepiony węgła domu, samotny człowiek. Cały plac rynkowy zdawał się wybrzuszać i lśnić pustą łysiną pod jej potężnymi przelotami.

Słowo Dnia

powietrzem

Inni Szukają