United States or Chile ? Vote for the TOP Country of the Week !


Tyle razy spotykał tutaj i za każdym razem odnosił to wrażenie, że ona nie jest właściwie piękna, ani nawet może ładna, ale właśnie śliczna: tak jakoś dziwnie zestrojona z przyrodą, która ich otaczała, tak jasna, jak jasnem jest światło, i tak uśmiechnięta, jak uśmiecha się błękit, i tak nęcąca, jak nęci sina dal przezroczej przestrzeni, i tak nieprzeparcie pociągająca, jak ciągnie zieleń lasów i szmer strumieni.

Uśmiechnięta, cicha spała tam Ola... Z pod lekkiej kołdry wysunęła się jej główka urocza, rzęsy długie kładły swe cienie na rumianą twarzyczkę, usteczka ponętne z koralu marzącym, od rzeczywistości dalekim, rozchylały się uśmiechem... Dzierżymirski patrzył wciąż na nią, z czułością współczuciem, bólem... Biedna!.. biedna!.. wyszeptał Biedna!.. powtórzył ciszej jeszcze.

Odtąd samotność stała się jedyną towarzyszką długich godzin, które spędzał błądząc po mieście bez celu, obojętny wszystkiemu, z uśmiechniętą twarzą. Gwar życia, łoskot kół, szum tłumów, obijał się o jego uszy i rodził w nim tylko chwilami wielkie zdziwienie. Im więcej obcym wydawał mu się zgiełk i to życie, tym lepiej czuł, że bliższą mu jest i żywszą przeszłość.

Tak! tak! trzeba, żeby się mężuś lepiej odżywiał, trzeba, po szynkę posłać koniecznie. Biegnie do komody, odsuwa szufladę, wyjmuje ostatniego rubla i chwilkę stoi zafrasowana. Cóż będzie z jutrzejszym obiadem? E! poradzi sobie, już wie w jaki sposób. I uśmiechnięta, pokasłując trochę, wychodzi do kuchni. Tymczasem, stojący przy oknie mężczyzna odwrócił się i skrzypiąc butami przeszedł przez pokój.

Dziwne, to życie, dziwne! omal że nie głośno wymówił Roman. 0! patrz, już plac św. Marka wesoło wykrzyknęła Ola w tej samej chwili, i wydobywszy miniaturowy zegarek, jednocześnie dodała: Wpół do siódmej! Zdążymy!.. Dzierżymirski nie podniósł uwagi żony, przelotnie spojrzał tylko w jej twarz, a widząc Olę uśmiechniętą, poweselał sam również.

Czasem wdrapywał się na karnisz i przybierał nieruchomą pozę symetrycznie do wielkiego wypchanego sępa, który po drugiej stronie okna zawieszony był na ścianie. W tej nieruchomej, przykucniętej pozie, z wzrokiem zamglonym i z miną chytrze uśmiechniętą trwał godzinami, ażeby z nagła przy czyimś wejściu zatrzepotać rękoma jak skrzydłami i zapiać jak kogut.

Była więc cielęcina z czerwoną kapustą, kotlety z sosem pikantnym, kawa, babka i tort z cyfrą nowonarodzonej. Kazia, blada, lecz zdrowa, kręciła się pomiędzy gośćmi, wesoła, uśmiechnięta, pełna macierzyńskiego wdzięku. Wicek, trochę chmurny, dolewał gościom wina, rozsypywał po kolanach kobiet bakalie z jakąś dziwną rozrzutnością, jakby chcąc cały ten częstunek jaknajprędzej załatwić.