Tak samo jak wieczorem, nieruchoma w swoim fotelu, z twarzą wyschłą jak pergamin i z rozwartemi szeroko oczyma bez blasku i życia, babcia Justyna siedziała przy samym ołtarzu, podobniejsza do woskowej figury, niż do żyjącej istoty.
Wspomnienia te jasne i czyste, jak lilje, plątały się bezładnie z innemi świeższemi stokroć, gdy w niej jednej znajdował spokój swój i szczęście. Powoli zacierały mu się jak we mgle, granice istot i czasów; w oczach przyćmionych łzami postać Madonny olbrzymiała, coraz podobniejszą się stając do straconej, obcej i dalekiej.
Rękami chwytam się ławki, mdło mi się robi w duszy i tak smutno i fala jakaś wzbiera mi w piersi, dławi w gardle i ściska. Suchemi oczami patrzę, patrzę ciągle. Jaka ona podobna, coraz podobniejsza, coraz młodsza, tamta... Nagle rozległo się gdzieś nademną przekleństwo furmana; huk zbudził się we mnie, jakby Halle się ocknęły i z krzykiem rzucały ku mnie.