United States or Martinique ? Vote for the TOP Country of the Week !


Cóż Zboiński, cóż pan porabiacie teraz?.. Niechże pan spocznie, proszę bardzo... dorzucił Roman łaskawie i swobodnie, teraz bowiem panował już całkiem nad sobą.

La Presse!.. La Patrie... La Pres-se!.. krzyczano mu nad uchem na wszystkie strony; w restauracyach, na platformach, spożywano już posiłek, popijano wino, absynt i inne wyskokowe napoje cały Paryż obiadował. Na świeżem powietrzu, przy jednym z takich stolików, zachęcony przykładem, zasiadł i Roman, a kazawszy podać obiad, zapalił swobodnie cygaro. Niebawem przyniesiono pierwszą potrawę.

Szybko Roman pochylił się ku niej i przemówił miękko: Przepraszam cię, kochanie, przestraszyłaś się, prawda?.. Ale to wina nie moja wagony szarpnęły tak silnie... To ty... Romanie!.. szepnęła kobieta i zarzuciwszy w ślad za tem, z niewysłowionym wdziękiem, obie ręce na szyję mężczyzny, przytuliła się doń czule, składając równocześnie pocałunek na pięknem czole.

Niebawem młoda para podróżnych sadowiła się już w wygodnej, na czarno pomalowanej gondoli, obsługiwana z natarczywością przez różnorodnych oberwańców i gapiów, stojących w pobliżu. Pysznie się siedzi! zawyrokowała głośno Ola, wyciągnąwszy się na miękkiem, czarną skórą obitem, siedzeniu. Roman usiadł przy niej gondola zakołysała się lekko...

Poczem wyszedł śpiesznie i wrzuciwszy kartę, skierował się przez szeroki most ku nadbrzeżnej, ocienionej drzewami, szerokiej alei, spacerowemu miejscu Lucerny, pełnemu w obecnej chwili publiczności, rozbrzmiewającemu muzyką, wesołością i gwarem. Minąwszy most, Roman wkrótce znalazł się w cieniu drzew i uszedłszy paręset kroków, siadł na samotnej ławeczce, kapelusz zdjął i położył obok siebie.

To jedźmy, nie sądziłam nigdy, by już tyle czasu minęło... O czemże tak dumała moja pani? zapytał Roman, z uśmiechem. A ty? odpowiedziała pytaniem Ola. 0... ja?.. nic ciekawego odparł pośpiesznie Roman, i jakby pragnąc, by powtórnie nie pytano go o to samo, odwrócił się szybko do gondoliera, informując go, dokąd ma ich zawieźć.

A Roman całkiem swobodnie poddać się im mógł po raz pierwszy od bardzo dawna; nie oczekiwał bowiem na nikogo, był sam zupełnie; żonę, cierpiącą na migrenę, pozostawił w hotelu na własne jej żądanie. Dotąd zaś po prostu nie miał czasu pomyśleć, wniknąć w siebie.

Dojeżdżali do wspaniałego gmachu Związku Kredytowego. Powóz zatrzymał się posłusznie. A ce soir! rzekł Roman, i lekkiem uściśnieniem ręki pożegnawszy żonę, wyskoczył z ekwipażu. Po kamiennych stopniach krużganka skierował się ku olbrzymim kutym drzwiom, które, w powitalnym, niskim ukłonie, otwierał już usłużnie szwajcar miejscowy.

I żal jakiś niezmierny, żal do życia, rozpierał mu piersi, do losu, że, postawił go na tak śliskim i kołyszącym się gruncie, że tylko za cenę tego fałszu i wyrzutów sumienia, pozwolił mu zdobyć to jego dzisiejsze nieograniczone szczęście! Zatopiony w swem skrytem cierpieniu, Roman od czasu do czasu spoglądał na Olę.

Zagłębiony w myślach, kupił Roman machinalnie bilet na prawo jazdy i wyszedł na peron podziemnej poczekalni. W głowie jego, wśród myśli wielu, nieukształtowany jeszcze, niewyraźny, zakiełkował projekt opuszczenia Paryża, nieprzedstawiającego dlań już teraz, jako pobyt, celu żadnego, i udania się do Medyolanu...

Słowo Dnia

zarysowała

Inni Szukają