United States or Belize ? Vote for the TOP Country of the Week !


Jeszcze pod zlewą rosy obfitej niezwykle Kwiat się wątły ugina i ziemi dosięga, I młodych jeszcze mrówek cwałująca wstęga, Zachowując kształt w biegu, różowieje nikle. Jakaż radość bezbronna i z jakąż łez siłą Wzbiera we mnie i serce obnaża na światy, Gdy zaoczę tej nocy narodzone kwiaty W miejscu, gdzie jeszcze wczoraj tych kwiatów nie było!

Dziś też jeszcze statystyka nie może się dorachować, czy więcej biednych tkaczów wymarło tam z głodu, czy z wysilenia i zaziębienia przy rąbaniu drzewa! Mądrej przezorności świetny stawia przykład miasto Lyon we Francyi czasu głodu 1837, i najlepszy to nam wzór, jak można wielką niedolę małemi ukoić środkami!

Smutny widoku! tu hrabia zabity, Tu Julia we krwi pływa, jeszcze ciepła, Tylko co zmarła: ona, co przed dwoma Dniami w tym grobie była pochowana. Idźcie powiedzieć o tem księciu; śpieszcie, Wy do Montekich, wy do Kapuletów, A wy odbądźcie przegląd w innej stronie. Widzimy miejsce, gdzie zaszła tu zgroza, Lecz w jaki ona sposób miała miejsce, Tego nie możem pojąć bez objaśnień.

W pogrążonym już we śnie pałacu w Gowartowie paliło się jeszcze światło w jednym pokoju, rzucając w noc ciemną promień jaskrawy przez okienne szyby. W kancelaryjnym gabinecie dawnego pana, a dziś sypialni nowego dziedzica, Dzierżymirskiego, on sam, znużony dniem minionym, a nader dlań obfitym w niezwykłe zdarzenia, kładł się do snu i z wolna rozbierał leniwie.

Śród dnia przyjdź kiedy... To może we śnie? Nie, nie... trzymam ciebie w ręku. Gdzie znikasz, gdzie, mój Jasieńku! Jeszcze wcześnie, jeszcze wcześnie! „Mój Boże! kur się odzywa, Zorza błyska w okienku. Gdzie znikłeś! ach! stój, Jasieńku! Ja nieszczęśliwa!” Tak się dziewczyna z kochankiem pieści, Bieży za nim, krzyczy, pada... Na ten upadek, na głos boleści Skupia się ludzi gromada.

A zewsząd tłoczy się stek ludzi, zdarzeń, Co rwie mnie silnie w dalszą przestrzeń bytu! Lecz we mnie samym wymiera świat marzeń! Schną łzy miłości, gasną skry zachwytu. Bo gdzie tknę ręką, płazy napotykam Ruchawe, chłodne moich bliźnich dłonie, Gdzie wzrokiem sięgnę, głąb dusz ich przenikam A tam fałsz czyha, lub żar złości płonie! Wszyscy szlachetni! tak brzydzą się złotem!

Wojewoda z kozakiem przyklęknęli za krzakiem I dobyli zza pasa naboje; I odcięli zębami, i przybili sztęflami Prochu garść i grankulek we dwoje. „Panie! kozak powiada, jakiś bies mię napada, Ja nie mogę zastrzelić tej dziewki; Gdym półkurcze odwodził, zimny dreszcz mię przechodził I stoczyła się łza do panewki.” „Ciszej, plemię hajducze, ja cię płakać nauczę!

Uwięzienie w domu jest mi tem przykrzejsze, że mieszkam dotąd u Turskiego, a jego pokoik jest tak mały, trudno się we dwóch tutaj obrócić.

Rzeczywiście, mało się zmienił, tylko zarost miał bujniejszy i we włosach nad skronią czego nie mogłem dostrzec z tyłu przeświecała gdzieniegdzie dość gęsta siwizna. To on! Mój dawny antagonista ze szkolnych czasów, któryby zawsze w niwecz obrócił pracowitość mych domowych godzin, gdyby nie sprawowanie.

Brnęła tędy owędy szukająca swej drogi, Niby szczątek okrętu, co się wyzbył załogi! Grzała gnaty na słońcu ku swobodzie, ku życiu, Zapląsała radośnie na swem własnem odbiciu! I we żwawych poskokach podyrdała przez fale Oj da-dana, da-dana! w te zaświaty oddale!

Słowo Dnia

suchą

Inni Szukają