United States or Brazil ? Vote for the TOP Country of the Week !


Tu, na górze nad nami wskazał sufit palcem i roześmiał się mieszka drugie dziwadło: Pamiętasz... ta mała, nasze vis-a-vis, żółta stara panna... Otóż wynajmuje ona pięć pokoi próżnych naokoło siebie, a wiesz dlaczego? Tu Roman po raz drugi głośniej jeszcze parsknął śmiechem. Żeby jej w nocy nie hałasowano! Mądrzejsza od naszej sąsiadki, co?... Ola zaśmiała się z kolei srebrzyście.

Przedstawiała ona Matkę Bożą, całą w czerwieni, z przechyloną w tył głową i przymkniętemi oczyma, z wyrazem nadziemskiego upojenia, gdy Dzieciątko Jezus równocześnie wyciąga przed siebie w przestrzeń swe rączyny maleńkie, jak gdyby niemi pochwycić coś w powietrzu pragnęło... I z przypomnieniem tem nagle do duszy Dzierżymirskiego spłynęła fala wspomnień...

Ha-ha ha.., a widzisz... dorzucił w ślad za tem nie przyszła... Ba!... la donna è mobile... szczerze zaśmiał się jeszcze do siebie i podreptał dalej, nie odpowiadając na pytanie młodzieńca. A to ci mantyka jakiś ! uśmiechnął się Krasnostawski i wzruszył ramionami, a zapaliwszy papierosa, instynktownie zamyślił się znowu.

Zziajany sąsiad lub znajomy wywijał się powoli z chustek, płaszczy i wyrzucał z siebie zdyszanym głosem opowiadania, urywane bezładne słowa, które fantastycznie powiększały, kłamliwie przesadzały bezmiar nocy. Siedzieliśmy wszyscy w jasno oświetlonej kuchni. Za ogniskiem kuchennym i czarnym, szerokim okapem komina prowadziło parę stopni do drzwi strychu.

Mak, sam siebie w śródpolnem wykrywszy bezbrzeżu, Z wrzaskiem, który dla ucha nie był żadnem brzmieniem, Przekrwawił się w koguta w purpurowem pierzu, I do krwi potrząsał szkarłatnym grzebieniem, I piał w mrok, rozdzierając dziób, trwogą zatruty, mu zinąd prawdziwe odpiały koguty.

Czuł się rzeźwym jak ptaszek, z lekkością oddychał, Czuł się szczęśliwym, sam się do siebie uśmiechał: Myśląc o wszystkiém co mu wczora się zdarzyło, Rumienił się, i wzdychał, i serce mu biło.

A szczęście lśni odniechcenia, A ja przezywam je: „Ono” I rozkosz porozumienia Poufnie wzdyma mi łono! A Ono w słońcu się szerzy, Na rzęsach światłem osiada, Ale do siebie należy, I nikt go, nikt nie posiada! A Ono teraz w obłoku, A teraz w środku trawnika, Pociesznie przynaglam kroku, Niech krok do szczęścia nawyka.

Telimena mówiąca wciąż do Tadeusza, Musiała ku Hrabiemu nieraz się się odwrócić, Nawet na Assessora nieraz okiem rzucić: Tak ptasznik patrzy w sidło kędy szczygły zwabia I razem w pastkę wróblą. Tadeusz i Hrabia Obadwa radzi s siebie, obadwa szczęśliwi, Oba pełni nadziei, więc niegadatliwi.

Nogi obute w płytkie lakierowane pantofle wyciągał przed siebie, ohydny, trywialny, śmieszny pod jasnym blaskiem porannego słońca filtrującego złotawe światło przez liście kasztanów nad ławkami się zwieszających. Spoglądał na przechodzące kobiety z lekceważeniem pozornem a z utajoną lubieżnością. Kiwaniem nogi, wydęciem ust, zdawał się mówić jak sułtan rozparty na sofie w haremie.

I znowu cisza. Jasność przykuła mię do siebie. Siadłem na ławce; pot stygnął na mnie, chłodził i orzeźwiał.

Słowo Dnia

wstawali

Inni Szukają