United States or Isle of Man ? Vote for the TOP Country of the Week !


No, dobrze, mam cię!.. przeleciało przez umysł Romana. Czy wolno zapytać jeszcze przemówił o rzecz jedną, a mianowicie... Czy życzenie to państw marzenie poprawił, z uśmiechem ma już dotąd jakie pewne i konkretne podstawy?.. Orlęcki na te słowa spuścił wzrok ku ziemi.

No, tak dziobać się, jak gołąbki, to i inni potrafią... odpowiedział ironicznie ktoś drugi. Ba, ale, panie dobrodzieju, z takim humorom to nie!... z przekonaniem, stanowcza, rozległa się odpowiedź szlagona. Tymczasem gondola Dzierżymirskich malała już coraz bardziej, na tle nocy tylko czerwonawem światełkiem migocąc z oddali.

No, to proszę iść odpocząć, ja zostanę i dam znać, gdy zajdzie tego potrzeba stanowczo odezwał się Krasnostawski. Po opieraniu się dłuższem, staruszka, znużona i senna wysunęła się z pokoju, Krasnostawski zaś, podszedłszy do fotelu, stojącego przy łóżku, usiadł ciężko.

No, dobrze, dobrze... Uspokój się zresztą... Połknę "comte", ale jeśli mnie ten dudek wyzwie na pojedynek, to musisz być sekundantem! zawyrokował, po swojemu, Ładyżyński. Monsieur Topolski... szybko wyrzucił po chwili, gdy znaleźli się koło czekającego na nich młodzieńca. Dzierżymirski... Pośpieszył osobiście przedstawić się Roman uprzejmie i natychmiast zagaił rozmowę.

Być nie może? zadziwił się Roman, jak mógł najszczerzej. I pomyśleć ciągnął swobodnie że ja tam w kraju tyle przeróżnych rzeczy o panu słyszałem... Urażony jakby tem, co usłyszał, Orlęcki zapytał z kolei sucho: No, i cóż takiego, ciekawym, wymyśliła na mnie luba opinia, czy wiedzieć mogę? Roman niecierpliwie poruszył się na krześle.

Jo pòzvolaję no to, że v Pòlsce na skórach e toblecach pjsale e pjszą, mjele e mają vjele bedła e drzeva, a przez to vjele skor e toblec; ale wu nas je vjele lne e szotor, a ztąd e vjele papjore. P. Moj Bracje, jak ja słiszę, to Ti Kaszubov vistavjasz na vjelkich ludzj; albovjem, kjedi onj Bibliją vidali, to musjeli albo apostołamj albo coś nad apostołi bić.

Wziął jeszcze parę łyżek, zaśmiał się do żony, poklepał po ramieniu i do dzieci zawalał: »No dzieci zaraz po obiedzie mi się ubrać i marsz na spacer«. Barszcz był tak smaczny. Przysięgły. Dnia 5 maja. Skazaliśmy go na śmierć. Sprawa była tak prosta, że obrady nasze, nie wiem czy pół godziny trwały.

No, i kiedy przyszła ta ciężka godzina, że śmiertelna choroba schwyciła ja po doktorów z gołą głową latałam po nocy, w aptekach dzwonki urywałam. Raz mnie stójkowy mało do cyrkułu nie zwlókł... Co pan chce! Dla dziecka to się w ogień skoczy! Nie pomogło! Chudła, sztywniała i już tylko na rękach nosić trzeba było dniem i nocą.

Przecież Marciński na piwo nic nie dostał. Kelner pokręcił głową. A no racya jest, zobaczę! Do kieszeni trupa sięgnął, lecz pustą była prawie zupełnie. Trup się zakołysał. Żydówka z rękami złożonemi na brzuchu przyglądała się niecierpliwie. A niestłuknij ”, Marciński. Wisi mocno! niech się pani nie stracha! Oswajali się powoli z tym trupem smutnym i stygnącym w zaduchu źle utrzymanej izby.

Był to kij gruby, z dużą gałką, utoczoną z drzewa; pod gałką była srebrna obrączka, a na niej napis: „Jakóbowi Mortimer M. R. C. S. od przyjaciół C. C. H.”, pod spodem zaś data: „r. 1884”. Taką laskę staroświecką, mocną, zapewniającą bezpieczeństwo, zwykli nosić starzy lekarze. No, i cóż, Watson? Co pan myślisz o tej lasce? Jakie wyprowadzasz wnioski? zapytał.

Słowo Dnia

obicia

Inni Szukają