United States or Cook Islands ? Vote for the TOP Country of the Week !


Nad główką jej, jakby w przeciwieństwie ptakiem czarnym, lecącym obok chwieje się duży ptak biały... Zjawisko śnieżnego ptaka trwa jednak bardzo krótko, bo oto jemu, wpatrzonemu uporczywie w swą towarzyszkę, zdaje się nagle, że pióra u skrzydeł tych mlecznych z lekka szarzeć poczynają, stopniowo ciemniejszą przybierając barwę...

Dziesiątki białoskrzydłych aniołów, wdów bolejących, załamujących dłonie, tarzających się gwałtownie, czy też pogrążonych w martwocie rozpaczy, setki biustów, postaci zda się, w cmentarnej ciszy nucą oto hymn bólu, w zgodnym akordzie z piersi jakby wyrzucają wszechogólny krzyk cierpienia!.. A promienie zachodu zniżają się tymczasem coraz bardziej...

Ciągle ktoś wchodził i, nie zatrzymując się, spieszył do improwizowanej kaplicy. Na palcach, po cichu wcisnąłem się do sypialni. W swoim wielkim fotelu koło łóżka siedziała mama. Zdawało się, że śpi, bo oczy miała pół przymknięte, nieruchome, jakby martwa, bez jednej kropli krwi. Prałat stał koło niej, trzymając w rękach dłoń jej zwisła bezwładnie na poręczy.

Zawiedziony i zły, Krasnostawski obrócił się na pięcie, a włożywszy rękę w kieszenie od palta, z humorem przystanął. W oddali zachęcająco zieleniał ogród śródmiejski, jakby zapraszając gościnnie. Młodzieniec skierował się w stronę, i w dziesięć minut potem wchodził już w bramę ogrodu.

Przypomniał sobie, że ubiegłego dnia wieczorem czytał w gabinecie, lecz co, nie pamiętał. Wziął rozwartą książkę, spojrzał w nią był to tom poezyi Krasińskiego. Oczy jego błądziły chwilę po otwartej stronie, w końcu zatrzymały się, jakby przykute: »Trzeba być Bogiem lub nicością«.

Ciekaw jestem, coby też Holmes powiedział na naszą wyprawę rzekł baronet. To godzina duchów; grasują teraz po bagnie... dodał nawpół żartobliwie. Jakby w odpowiedzi na te słowa, po trzęsawisku rozległ się ów głos przeraźliwy, który już raz słyszałem w pobliżu Grimpen-Mire. Wiatr niósł go wśród nocnej ciszy; z początku było to ciche warczenie, niebawem przeszło w straszne wycie.

Szewc warszawski, miły bracie, To nie partacz kiepski, Siedzi sobie przy warsztacie Wesoły i łebski. Tak się zwija jakby fryga, Choć praca niełatwa, Jeno w ręku szydło miga, Jeno skrzypi dratwa. Szewckiej cnoty, mocium panie, Nie trzeba dowodzić, Bo nikt przecie w żadnym stanie Nie rad boso chodzić. Dobra kurtka i sukmana. I kapelusz suty, Ale z cholew poznać pana, Tedy grunt to buty.

Zimny dreszcz trwogi na wskroś mię przejmuje, I jakby mrozi we mnie ciepło życia. Zawołam na nie, by ochłonąć nieco; Nianiu! I pocóż tu ona? Straszliwy Ten czyn wymaga właśnie samotności. Ha! pójdź flakonie! Gdyby jednakże ten płyn nie skutkował? Miałażbym gwałtem z hrabią być złączona? Nie, nie; ucieczka w tem: leż tu w odwodzie.

Oczy te, jakby wieczną łzawą mgłą pociągnięte, zużyte były i dziwnie rozwiązłe. Jakaś nabożna, dystyngowana rozpusta gnieździła się w tych źrenicach koloru dziewczęcej sukienki. Były to oczy westalki, powracającej ze schadzki do swej świątyni.

Wysłuchawszy rogowéj arcydzieło sztuki, Powtarzały je dęby dębom, bukom buki. Dmie znowu: jakby w rogu były setne rogi, Słychać zmieszane wrzaski szczwania, gniewu, trwogi, Strzelców, psiarni i zwierząt; Wojski do góry Podniósł róg, i tryumfu hymn uderzył w chmury. Tu przerwał, lecz róg trzymał; wszystkim się zdawało Że Wojski wciąż gra jeszcze, a to echo grało.

Słowo Dnia

wstawali

Inni Szukają