United States or Dominican Republic ? Vote for the TOP Country of the Week !


Zaglądała im do oczu chciwie, jak do żłobu. „Który w tańcu mię wyhula, bom jedna dla obu?” „Moja będzie rzekł Świdryga ta pierś i ta szyja!” A Midryga pięścią przeczy: „Moja, lub niczyja!” Ten porwał za dłoń jedną, a tamten za wtórą. „Musisz obu nam nastarczyć, skąpico-dziewczuro!” A ona im prosto w usta dyszy bez oddechu, A ona im prosto w oczy śmieje się bez śmiechu.

I cicho znika we drzwiach, pozostawiając po sobie gamę srebrzystego śmiechu i wspomnienie uosobienia niewinnego wdzięku kobiecego. Przeciągły pocałunek przerwał ciszę. Wśród bladego światła przyciemnionej lampy, zamajaczyła nagle drobna postać kobieca, powstająca z otomany.

Dzierżymirski, niespokojny snać dotąd jeszcze, szedł krokiem raźnym, z cygarem zapalonem w ustach, a kroczył tak zamyślony, że byłby, nie widząc wyminął Olę niewątpliwie, gdyby ta, ubawiona, nie roześmiała się wesoło i nie pochwyciła go za ramię. Na dźwięk znajomego srebrnego śmiechu podniósł Roman głowę i twarz, chmurna dotychczas nieco, rozpogodziła mu się natychmiast.

Oni w złość; a tu szlachta kładnie się na ziemi Od śmiechu, a ja s Księdzem słowy poważnemi Nuż im z Ewanjelji, s statutów dowodzić, Niema rady: śmieli się i musieli zgodzić.

Ale nie mogę wstrzymać się od śmiechu, Kiedy przypomnę sobie, jak to ona Przestała krzyczeć i odpowiedziała: »Tak« . Miała jednak guz jak kurze jaje, Siniec porządny i płakała gorzko; Ale gdy mąż mój rzekł: »plackiem dziś padasz, A jak dorośniesz, to na wznak upadniesz, Nieprawdaż, Julciutak i niebożątko Zaraz ucichło i odrzekło: »tak« . *Julia.* Ucichnij też i ty, proszę cię, nianiu.

Pani zapomnieć trudno, Nie wygnać z myśli grzechu: Zawsze na sercu nudno, Nigdy na ustach śmiechu, Nigdy snu na źrenicy, Bo często w nocnej porze Coś stuka się na dworze, Coś chodzi po świetlicy. „Dzieci woła to ja to, To ja, dzieci, wasz tato!” Noc przeszła, zasnąć trudno. Nie wygnać z myśli grzechu. Zawsze na sercu nudno, Nigdy na ustach śmiechu.

I nagle z tych rysów, naciągniętych do pęknięcia, wyboczył się jakiś straszny, załamany cierpieniem grymas i ten grymas rósł, brał w siebie tamten obłęd i natchnienie, pęczniał nim, wybaczał się coraz bardziej, wyłamał się ryczącym, charczącym kaszlem śmiechu.

Pod gradem tych słów wyziewanych przez drobne dziecięce usta, które zda się stworzone były do szeptania modlitwy pan Wentzel siedział przybity, bezsilny z głową na piersi zwieszoną. Codziennie powtarzało się to samo. Codziennie nauczyciel i jego słowa były przedmiotem szyderstw, żartów i śmiechu.

Starzy na on ekwipaż parskali ze śmiechu, A chłopi żegnali się, mówiąc: że po świecie Jeździ wenecki djabeł w niemieckiéj karecie Sam Podczaszyc jaki był opisywać długo, Dosyć że się nam zdawał małpą lub papugą W wielkiéj peruce, którą do złotego runa On lubił porównywać, a my do kołtuna.

Wwiercał się chytrością w swe interlokutorki, gwałcił cynizmem tego spojrzenia najwstydliwsze, najintymniejsze w nich rezerwy i dosięgał wymykające się w najgłębszym zakamarku, przypierał do ściany i łaskotał, drapał ironicznym palcem, póki nie dołaskotał się błysku zrozumienia i śmiechu, śmiechu przyznania i porozumienia się, którym w końcu musiało się kapitulować.

Słowo Dnia

gromadką

Inni Szukają