United States or Malaysia ? Vote for the TOP Country of the Week !


Za chwilę wyszła w perkalowym szlafroku, który się jej roztwierał na brzuchu i piersiach. Na perukę zarzuciła wełnianę chustkę. Przez uchylone drzwi weszła kilkunastoletnia dziewczyna, chuda i czarna, w opiętej bardzo sukience. Włosy miała ściągnięte po chińsku i przepasane żółtą tasiemką. Podeszła do matki. Gdzie mama idziesz? Do numerów.

Nie mogłem iść do domu; niewysłowiony lęk, obawa samotności, obawa spokoju i martwoty gryzła mię nieustannym, prawie fizycznym bólem. Ale o pierwszej zamknięto kawiarnię i musiałem wyjść. Poszedłem wprost przed siebie i zacząłem błądzić. Bez celu, pierwszą lepszą ulicą, która się nawinęła, przez bulwary, przez place, przez zaułki.

Przechyliwszy się przez poręcz, opuściwszy głowę, z której wiatr strącił mi kapelusz, trzymałem się prętów baryery i nie mogłem spuścić oczu z rzeki. Kocham i boję się tej głębi. I dla tego że wiem, że kiedyś muszę się w nią rzucić, że wiem, że woda ta jest zimna, dławiąca, duszna trzymałem się rękami mostu i patrzyłem z zachwytem i dreszczem. Śmierć w wodzie... tak, ona czeka mię na pewne.

Rozwiązałem je był tam bochenek chleba, wędzony ozór i dwa słoiki owocowych konserwów. Pod prowiantami leżał kawałek papieru. Wziąłem go do rąk i w świetle zapałki odczytałem te słowa, skreślone ołówkiem, ręką niewprawną: „Dr. Watson pojechał do Coombe-Tracey”. Przez chwilę stałem z kartką w ręku, nie rozumiejąc, co znaczy to uwiadomienie.

W ostatnich dniach lipca społeczeństwem miasta, w którem żył, pracował, któremu na różnych polach działalności przewodził, wstrząsnęła wiadomość niespodziana, zakomunikowana przez gazety. Telegramem mianowicie doniesiono lakonicznie o śmierci prezesa Dzierżymirskiego, we Włoszech, w Medyolanie, na grobie matki, z anewryzmu serca.

Dzierżymirski zaś z kolei przez czas ten cały śledził słowa i grę fizyonomii Zielińskiego, a w myślach jego równocześnie stanął wyraźnie kontrast rażący, pełny ironii, między życiem jego, a życiem tego oto Hermana, znanego mu dobrze, jako najzdolniejszego studenta uniwersytetu z przed laty... Stanowczo nie popłaca być idealistą!

Z trudem przeszedł przez wydział prawny, został adwokatem, gwałtowną mową w jakimś skandalicznym procesie zyskał sobie imię i wziętość. Pisał trochę; parę utworów jego czytałem; były może nie tyle piękne, ale tak osobliwe i niezwykle, jakich dotąd u nas nie spotykałem. Nawet urzędowa krytyka chwaliła go, choć nie zbyt chętnie. Lecz wszystko to były wspomnienia dawne.

Zbrodnia to niesłychana: Pani zabija pana, Zabiwszy, grzebie w gaju, Na łączce, przy ruczaju, Grób lilija zasiewa, Zasiewając tak śpiewa: „Rośnij, kwiecie, wysoko, Jak pan leży głęboko; Jak pan leży głęboko, Tak ty rośnij wysoko.” Potem cała skrwawiona, Męża zbójczyni żona, Bieży przez łąki, przez knieje I górą, i dołem, i górą. Zmrok pada, wietrzyk wieje; Ciemno, wietrzno, ponuro.

Tak siedziała przez cały czas tej sceny, całkiem sztywno, z wielkimi, trzepoczącymi oczyma, pogłębionymi lazurem atropiny, z Poldą i Paulina po obu bokach. Wszystkie trzy patrzyły rozszerzonymi oczami na ojca. Mój ojciec chrząknął, zamilkł, pochylił się i stał się nagle bardzo czerwony.

Lubię dojrzeć ukradkiem Kłos, co w kwiatach przypadkiem Taki inny wzwyż rośnie. Z odrobiną słońca w rdzawej blasze Po pod klombem polewaczka leży pusta. Zdaje mi się, że dmuchnięciem zgaszę Złotą muchę, co uderza w moje usta. Obłok, prósząc przez drzewa Skry ogniste, powiewa, Jak płonąca w dal chusta.

Słowo Dnia

powietrzem

Inni Szukają