United States or Guatemala ? Vote for the TOP Country of the Week !
Ta cudowna panorama od wiaduktu w Auteuil, koło Marsowego pola i Trocadera, koło Luwru, Katedry uspokoiła mię trochę swą kamienną pięknością tym łatwiej, że statek o tej porze dnia i roku był pusty. Już koło domu w Quartier spotkałem Polińskiego, który szedł do mnie, aby mię zabrać na wielkie bulwary.
Jak często O takiej porze stare moje stopy O głazy grobów potrącały! Kto tu? Któż to tak późno obcuje z zmarłymi? *Baltazar.* Przyjaciel, który was dobrze zna, ojcze. *O. Laurenty.* Bóg z tobą! Powiedz mi, mój przyjacielu, Co znaczy owa pochodnia świecąca Chyba robakom i bezocznym czaszkom? Nie tlejeż ona w grobach Kapuletów? *Baltazar.* Tam właśnie; jest tam i mój pan, któremu Sprzyjacie, ojcze.
Jakież pobudki mogły skłonić człowieka do ukrywania się na bagnie o takiej porze roku?... Tam, w tej jaskini jest klucz do tajemnicy. Przysięgam sobie, że muszę ją odkryć, i to w ciągu dwudziestu czterech godzin. Nieznajomy, ukrywający się w jaskini.
Wyszli święci z obrazów, bo już mają we zwyku, Że się garną śmierciami do śpiewnego okrzyku. I Bóg przybył skądinąd, niebywały w tej porze, Niebywały, lecz cały zasłuchany! O, Boże! Graj-że, graju, graj, Dopomóż ci Maj, Dopomóż ci miech, duda I wszelaka ułuda!
Po wczorajszej wycieczce do Luwru Zaleska była trochę słaba i Władek mię prosił, abym ją odwiózł do Korzyckiego. Korzycki przyjmuje chorych o trzeciej, a o tej porze Turski ma zawsze zajęcie w uniwersytecie. Początkowo wymawiałem się wykładami; zdaje mi się, że chciałem Władkowi zrobić na złość. Potem jednak ustąpiłem i pojechałem z Zaleską do Korzyckiego, na drugi kraniec Paryża.
Patrz, patrz, Romanie! wołała ona co chwila, wskazując z zajęciem na wznoszące się zewsząd budowle. Dzierżymirski potakiwał żonie, objaśniał, i półgłosem prowadzona swobodna pomiędzy jadącymi rozmowa zbudziła milczenie śniące rozniosła się echem wyraźnem po grodzie weneckim, o tej porze tak bardzo cichym.
O tej wieczornej i spóźnionej już porze cienie jago, tajemnicze i ciche, pochłonęły Krasnostawskiego natychmiast, a do uszu jego doleciały jednocześnie, z pogwarem drzew szumiących splecione, jakieś szelesty, i szepty, i przyciszone gwary...