United States or Eswatini ? Vote for the TOP Country of the Week !


Najchętniej jednak Karski krył się w ciszę kościelną, w pół jasny brzask pod sklepionymi łukami chłodnych, pustych świątyń.

Pod nowym ciosem pochyliła się głowa mężczyzny, i odbiło się na niej jeszcze boleśniejsze cierpienie. Olu!... Olu!... dziecko moje!.. Jakże zawiodłem się na, tobie! z ciężkiem westchnieniem wymknęło się z ust biednego ojca. Marszałkowa spoglądała wzruszona na brata. Gniewu jego nie bała się ona; uniesienie przechodzi.

Ucałować mi rąbki tego przyodziewu, Że pełen twojej woni i twego przewiewu, I zawiesić mi go potem Na tej brzozie popod płotem I zamierać pod brzozą od własnego śpiewu. Dzisiaj chatę zamiotłem w jedno okamgnienie, Z czworga kątów różami wypłoszyłem cienie, A próg, zdobny pajęczyną, Namaściłem suto gliną I wodą moje pylne skropiłem przedsienie.

Ty nad skały poziomu uciekłszy w obłoki, Siedzisz sobie pod bramą niebios, jak wysoki Gabryel pilnujący edeńskiego gmachu. Ciemny las twoim płaszczem, a janczary strachu Twój turban z chmur haftują błyskawic potoki. Nam czy slońce dopieka, czyli mgła ocienia, Czy sarańcza plon zetnie, czy gaur pali domy; Czatyrdachu, ty zawsze głuchy, nieruchomy,

Często śmiał się teraz głośno i szczebiotliwie, zanosił się wprost od śmiechu, albo też pukał w łóżko i odpowiadał sobieproszę” w różnych tonacjach, całymi godzinami. Od czasu do czasu złaził z łóżka, wspinał się na szafę i przykucnięty pod sufitem porządkował coś w starych gratach, pełnych rdzy i kurzu.

Gdy Seweryn zbliżał się do ławki, kobieta uśmiechała się przyjaźnie, pod purpurową osłoną rozpiętej parasolki, i głośno przywoływała córeczkę. Sewerciu! przywitaj się z... panem! Dziecko dygało, wyciągając tłustą łapkę a kobieta spoglądała pogodnie w twarz mężczyzny, który odpowiadał jej również tym spokojnym, prawdziwie męzkim uśmiechem.

Debry Czarnej góry i całego *Czarnego lasu* w Kołomyjskiem były pod koniec jeszcze zeszłego wieku postrachem dla podróżnych i mieszkańców całego tam podgórza jako siedlisko Opryszków , z którymi Dobosz , ten Rinaldo galicyjskiej Rusi, w zuchwałe zagony zapędzał się na rozbój do Szygetu w Węgrzech, a najczęściej na doły Pokucia.

Kędy świątynie miał władca pioruna, I bóg co wichrem niepogodnym świszcze, Gdzie woły, konie, trzoda srebro-runa, Codziennie krwawi poświęcone zgliszcze: Tam stos ogromny kładą pod obłoki, Dwudziestem sążni długi i szeroki.

I teraz siedzi na wilgotnej ławce, tuż pod krzakiem bzu, który dopiero pączki wypuszczać zaczyna. Dokoła, kilka chudych drzewek wznosi swe bezlistne gałęzie, pies jakiś błąka się po trawnikach, grzebiąc łapami w czarnej ziemi, poprzecinanej wązkiemi paskami zieloności. W powietrzu unosi się ciepła wilgoć, która piersi smutkiem tłoczy i moc wspomnień nasuwa.

Pójdźcie, o dziatki, pójdźcie, wszystkie razem Za miasto, pod słup, na wzgórek; Tam przed cudownym klęknijcie obrazem, Pobożnie zmówcie paciórek. „Tato nie wraca; ranki i wieczory We łzach go czekam i trwodze: Rozlały rzeki, pełne zwierza bory I pełno zbójców na drodze.”