United States or Serbia ? Vote for the TOP Country of the Week !


Cicho się sprawim; jeden, dwóch przyjaciół... Gdybyśmy bowiem po tak świeżej stracie Bardzo hulali, ludzie, widzisz, hrabio, Mogliby myśleć, że za lekko bierzem Zgon tak bliskiego krewnego; dlatego Wezwiem przyjaciół z jakie pół tuzina, I na tem koniec. Cóż mówisz na czwartek? *Parys.* Radbym, o panie, żeby już był jutro. *Kapulet.* To dobrze. Bądź nam zdrów. A więc we czwartek.

*Baltazar.* Gdym drzymał, leżąc owdzie pod cisami, Marzyło mi się, ze mój pan z kimś walczył I że pokonał tamtego. Romeo! Na miłość boską, czyjaż to krew broczy Kamienne wnijście do tego grobowca? Czyjeż to miecze samopas rzucone Leżą u tego siedliska pokoju? Romeo! blady! Parys! i on także! I krwią zalany? Ach! cóż za fatalność Tak opłakany zrządziła wypadek! Julia się budzi. O, pocieszycielu!

*Parys.* Bez miary płacze nad śmiercią Tybalta, Małom jej przeto mówił o miłości, Bo Wenus w domu łez się nie uśmiecha, Ojciec jej, mając to za niebezpieczne, Że się tak bardzo poddaje żalowi, W mądrości swojej przyśpiesza nasz związek, By zatamować źródło tych łez, które W odosobnieniu cieką za obficie, A w towarzystwie prędzej mogą ustać. Znasz teraz, ojcze, powód tej nagłości.

To hrabia Parys, Merkucia plemiennik! Cóż to mi w drodze prawił mój służący? Lecz wtedy moja nieprzytomna dusza Uwagi na to nie zwróciła; Parys, Mówił, podobno miał zaślubić Julię. Czy on to mówił? czy mi się to śniło? Czyli też jestem w obłąkaniu myśląc, Że jego wzmianka o Julii tak brzmiała? Daj mi uścisnąć twą dłoń, o, ty w jedną Księgę niedoli ze mną zapisany!

*Parys.* To ten wygnany, zuchwały Monteki, Co zamordował Tybalta, po którym Żal, jak mniemają, sprowadził śmierć Julii; I on tu przyszedł knuć jeszcze zamachy Przeciw umarłym; muszę go przytrzymać. Spuść świętokradzką dłoń, niecny Monteki! Możeż się zemsta za grób rozciągać? Skazany zbrodniu, aresztuję ciebie; Bądź mi posłuszny i pójdź; musisz umrzeć.

*Parys.* Oba Szanownych szczepów jesteście odrośle; Tem-ci żałośniej, że od tyła czasu, Żyjecie w takiem rozdwojeniu z sobą. Co mówisz, panie, na moje zabiegi? *Kapulet.* To samo, co już dawniej powiedziałem: Mojemu dziecku świat jest jeszcze obcy, Ledwie czternastu lat wysnuła przędzę; Parę jej wiosen jeszcze przeżyć trzeba, Nim małżeńskiego zakosztuje chleba.

*Parys.* Z młodszych bywały nieraz szczęsne matki. *Kapulet.* Lecz prędko więdną przedwczesne mężatki. Ziemia schłonęła wszystkie me nadzieje, Oprócz tej jednej; ona jest, Parysie, Przyszłą, jedyną moich ziem dziedziczką. Staraj się jednak, skarb sobie jej serce, Chęć ma z jej chęcią nie będzie w rozterce; Jeśli cię przyjmie, głos ojca w tym względzie Jej pozwolenia echem tylko będzie.

*O. Laurenty.* W ten czwartek zatem? to bardzo pośpiesznie. *Parys.* Mój teść, Kapulet, życzy sobie tego: A ja powodu nie mam rzecz odwlekać. *O. Laurenty.* Nie znasz pan, mówisz, uczuć swojej przyszłej; Krzywa to droga, ja takich nie lubię.

Ale, ale, jest tu na mieście jeden pan, niejaki Parys: ten ma na nią dyabli apetyt; ale ona, poczciwina, wolałaby patrzeć na bazyliszka, niż na niego. Przekomarzam się z nią nieraz i mówię, że ten Parys, to wcale przystojny mężczyzna; wtedy ona, powiadam panu, za każdym razem blednie, zupełnie tak jak ponsowa chusta na słońcu.

*Pani Kapulet.* Ta a nie inna, że w ten czwartek z rana Piękny, szlachetny, młody hrabia Parys Ma cię uczynić szczęśliwą małżonką W świętego Piotra kościele. *Julia.* Na kościół Świętego Piotra i Piotra samego! Nigdy on, nigdy tego nie uczyni! Żdumiewa mię ten pośpiech. Mam iść za mąż, Nim ten, co moim ma być mężem, zaczął Starać się o mnie, nim mi się dał poznać?