United States or Andorra ? Vote for the TOP Country of the Week !


Chyląc się u płotów Około miedz i zielska, po tysiącach zwrotów Rad był przecież że wyszedł w końcu na gościniec, Który prosto prowadził na dworski dziedziniec. Szedł przy płocie a głowę odwracał od sadu Jak złodziej od spichlerza, aby niedać śladu Że go myśli nawiedzić, albo już nawiedził. Tak Hrabia był ostróżny choć go nikt nieśledził; Patrzył w stronę przeciwną ogrodu, na prawo.

Zniknął w niej mur na drugim końcu ogrodu, czubki drzew wynurzały się jeszcze z po za oparów. Holmes przestępował z nogi na nogę. Był zaniepokojony. Jeżeli nie wyjdzie za kwadrans, cała robota na nic. Za pół godziny nie będziemy mogli dojrzeć rąk własnych... Uklęknął i przyłożył ucho do ziemi. Dzięki Bogu! słyszę jego kroki... szepnął. Rozległo się miarowe stąpanie.

Wkoło nich śmiało się w słońcu miasto; wiosna czarodziejka nawet tu, w ciasne ogrodu mury, swój powiew balsamiczny tchnąć potrafiła oddychało się swobodniej, szerzej, świeżość majowa pieściła twarze śpieszących zewsząd tłumów, śmiejących się i wesołych. Stań! rzucił nagle i rozkaz Dzierżymirski, dotykając z lekka laską liberyjnych pleców stangreta.

Dziewczyna rzekła: tędy droga Jegomości; Tylko grząd psuć nietrzeba; tam między murawą Scieszka W lewo, zapytał Hrabia, czy na prawo? Ogrodniczka podniósłszy błękitne oczęta, Zdawała się go badać ciekawością zdjęta: Bo dom o tysiąc kroków widny jak na dłoni, A Hrabia drogi pyta? Ale Hrabia do niéj Chciał koniecznie coś mówić i szukał powodu Rozmowy-Panna mieszka tu? blisko ogrodu?

Dotychczas w mojem śledztwie nie dopisywało mi szczęście teraz uśmiechnęło się do mnie. Zwiastunem dobrej wieści był pan Frankland. Stał właśnie przy furtce swego ogrodu, wznoszącego się przy gościńcu. Dzień dobry, doktorze Watson! zagadnął mnie w chwili, gdym przejeżdżał mimo jego siedziby. Daj koniom odpocząć, a sam zechciej wstąpić do mnie na kieliszek wina.

Tu z winnicy miłości niedojrzałe grona Wzięto na stół Allaha; tu perełki Wschodu, Z morza uciech i szczęścia, porwała za młodu Truna koncha wieczności do mrocznego łona. Skryła je niepamięci i czasu zasłona, Nad nimi turban zimny błyszczy śród ogrodu, Jak buńczuk wojska cieniów, i ledwie u spodu Zostały dłonią Gaura wyryte imiona.

W pałacu gowartowskim zgaszono już wszystkie światła, prócz jednego w jadalni, gdzie marszałkowa przeglądała świeże gazety. Niebawem odłożywszy je na bok, ze zmęczonych oczu staruszka zdjęła okulary, a przetarłszy powieki, powstała i skierowała się ku balkonowi. Tam, wziąwszy w rękę laskę, zeszła do ogrodu, zagłębiwszy się w jedną z cienistych alei.

I znów zaczyna grać ze sobą komedyę, tych dwoje ludzi, którzy się poznali pod cieniem drzew Saskiego ogrodu i nic prawie nie wiedzieli o sobie ani o swej pozycyi socyalnej. Ona miała w sobie przewrotnie popsutą krew semitki, wiecznie niezadowolonej ze swego otoczenia, obnoszącej w czarnych oczach i pełnych kształtach trzydziestoletniej kobiety chęć nieprawych rozkoszy i zakazanych wycieczek.

To przytulone do siebie, tam i ówdzie po ławkach siedząc samotnych, gruchające przeróżne "pary" fabrykowały najczęściej udaną, rzadko szczerą miłość... Miejscami nieestetyczny, czasami wprost brutalny, tam znów, w kontraście subtelniejszy, miękkszy, ten sam flirt brukowy, rdzennie miejscowy, musował, kipiał po kątach ogrodu, przyczajony do tego stopnia, w niektórych alejach dla uważnego słuchacza grała po prostu, zda się, powszechna jakby i wspólnie harmonijna nuta, złożona ze szmeru pocałunków, głośniejszych półsłówek, namiętnych protestów, zgody cichej, lub srebrzystego śmiechu...

Spojrzał znowu na zegarek i mruknął: Ósma dochodzi... Sapristi, o czemże dwie i pół godziny sam na sam mówić ze sobą mogą dwoje młodych ludzi, jeśli nie o miłoś... Psst! syknął głośno i położył sobie na ustach palce. Podejrzliwość albowiem jest to wcielenie satanizmu... i tak dalej, dokończył, i zaśmiał się znowu cicho. No, zobaczymy! szepnął do siebie jeszcze i skierował się do ogrodu.

Słowo Dnia

powietrzem

Inni Szukają