United States or South Sudan ? Vote for the TOP Country of the Week !


Domyślił się, był nim prawdopodobnie dobry znajomy tegoż, Dzierżymirski, i dlatego nie ominął wyżej wzmiankowanego Tarnopolskiego, również donosząc mu, że Gowartowski umiera. Smutny i blady, w przechadzce swej po pokoju, przystanął nagle Krasnostawski, posłyszał bowiem w tej właśnie chwili głosy i szepty w przyległej komnacie chorego.

Krasnostawski bez hałasu otworzył podwoje balkonu i wyszedł na werandę, spragniony odetchnąć świeższem powietrzem... Oparł się o balustradę, chłodzić począł rozpalone czoło zimnym powiewem jesiennego wieczora i stał tak nieruchomy dość długo, ogłupiały jakby na razie, bezmyślny...

Krasnostawski milknie, i rozglągając się bacznie dokoła, kieruje się w głąb parku, idzie z wolna zamyślony, a trzymaną w ręku długą nahajką co chwila uderza się machinalnie po wysokich, okopconych butach...

Ojciec Oli Dzierżymirskiej przyzwalająco skinął głową i słabym ruchem ręki poruszył kluczyk od szufladki stojącego obok łoża stoliczka. Krasnostawski zrozumiał. Wysunął szybko szufladę, wziął stamtąd pęk kluczy i oddalił się cicho. Blady, oddychając ciężko, w oczekiwaniu młodego człowieka, odpoczywał Gowartowski... W ciszy głuchej minęło z dziesięć minut.

W ślad za tem potarł zapałkę, a zapaliwszy lampę, zbliżył się do biurka, stojącego pod oknem, wśród skromnie umeblowanej izby, wybielonej, z niskim sufitem, o dużych wystających u pułapu belkach. Nie mnie, marnemu pionowi, marzyć i kochać, nie mnie!.. Do pracy, sługo, płacą ci za to! -szepnął Krasnostawski, z bezmierną goryczą.

Dłuższy czas stali Topolski z Olą, zapatrzeni w grę świateł wieczora; po niejakimś czasie, odwróciwszy wzrok od nich, kobieta spojrzała przed siebie. Regardez! przerwała milczenie swym mile brzmiącym głosem. Wszak to Krasnostawski, prawda? zwróciła się do towarzysza, pokazując mu ruchem głowy zbliżającego się pędem ku nim jeźdźca. Tak.

Nic go już prawie teraz nie zajmuje, ani gospodarstwo, ni wieś, ni inne zajęcia, do sąsiadów nie jeździ, u siebie nikogo nie przyjmuje słowem obecnie z niego zupełnie inny człowiek... Krasnostawski przerwał opowiadanie, jakby namyślając się, co mówić dalej. Staruszka, w zadumie, ze wzrokiem na dół spuszczonym, milczała.

Pierwszy pod krzyżem zjawił się na rosłym stajennym kasztanie parobek, z kagańcem, a poznawszy gowartowskiego plenipotenta, uchylił pokornie czapki. Kto to jide? rzucił pytanie Krasnostawski. Pan dochtór! brzmiała odpowiedź. Pod krzyż nadjeżdżała zaprzężona w parę rasowych gniadoszów nejtyczanka, powożona przez wąsatego i porządnie ubranego stangreta.

Krasnostawski, odwróciwszy się od okna, spotkał smutny, pełen tęsknoty wzrok starca, utkwiony w roztaczający się poza oknem krajobraz. Do łóżka zbliżył się pośpiesznie.

Zaprząg w parę minut stanął przy moście. Krasnostawski wydał okrzyk zdziwienia, taki sam drugi podpowiedział mu z zewnątrz powozu i odemknąwszy z hałasem drzwiczki, wyskoczył z niego zapylony Ładyżyński. No, goniłem pana, ale nie spodziewałem się, że go złapię! zaśmiał się wesoło pan Emil i uścisnął wyciągniętą dłoń Krasnostawskiego.

Słowo Dnia

wyłoniła

Inni Szukają