United States or Burundi ? Vote for the TOP Country of the Week !


Pobiwszy ludzi, wywrę wściekłość na kobiety: rzeź między nimi sprawię. *Grzegorz.* Rzeź kobiet chcesz przedsiębrać? *Samson.* Nieinaczej: wtłoczę miecz w każdą po kolei. Wiadomo, że się do lwów liczę. *Grzegorz.* Tem lepiej, że się liczysz do zwierząt; bo gdybyś się liczył do ryb, to byłbyś pewnie sztokfiszem. Weźno się za instrument, bo oto nadchodzi dwóch domowników Montekiego.

Pan January już od kilku tygodni, ku wielkiemu zdziwieniu domowników, nie sypiał wcale. Chodził po pustych komnatach, myślał, czytał, czasami wychodził na przechadzkę, błąkał się po polach, z rzadka bardzo polując do świta na kaczki ulubionej tej swej rozrywce, oddając się teraz tylko odruchowo, machinalnie, nawet z pewnem jakby zniechęceniem.

Dasz kochankę kochankowi Śmierć truje ślubów słodycze. I tylu przyjaciół liczę... Bądźcie zdrowi, bądźcie zdrowi!” Tak na domowników ręku Tukaj, pośród skarg i jęku, Pożegnawszy świat na wieki, Gasnące zamknął powieki. Wtem grom łamie szczyty dachu, Zadrżały zamkowe ściany. Jakowyś starzec nieznany Wlatuje na środek gmachu.

Widział naokoło siebie domowników, zbiegłych na odgłos strzału, żonę ze łzami w oczach, dzieci przerażone nowością widoku, sługi, zaglądające ciekawie przez uchylone drzwi, i gdy naokoło niego krążyć będzie ten cały tłum, pełen zgryzot i kłopotów, które jutro już inne zastąpią, pełen szczerego smutku, skazanego na prędkie pocieszenie, on leżeć będzie spokojny i pogardliwy.

Garstka domowników i służby w kilka chwil później napełniła pokój dogorywającego człowieka. Ostatnia przyszła staruszka, klucznica, z gromnicą w ręku. Żałobną świecę zapalono pośpiesznie i uklękli wszyscy. Krasnostawski przy samem łożu, trzymając w dłoni rękę pana Januarego. Chłodła mu ona w palcach coraz bardziej; stopniowo, powoli, charczenie, jęki, również ustawały, ucichły wreszcie...

Drzwi, prowadzące do nich z jakiegoś podestu tylnych schodów, mogą być tak dhigo przeoczane przez domowników, wrastają, wchodzą w ścianę, która zaciera ich ślad w fantastycznym rysunku pęknięć i rys. Wszedłem raz mówił ojciec mój wczesnym rankiem na schyłku zimy, po wielu miesiącach nieobecności, do takiego na wpół zapomnianego traktu i zdumiony byłem wyglądem tych pokojów.

Jakież jednak było zdumienie domowników, gdy zamiast spożyć wieczerzę, oboje rozeszli się do swoich komnat, nie tknąwszy jej wcale. I późno potem w apartamentach marszałkowej Warnickiej paliły się dwa światła. Długo, bardzo długo, na klęczkach przed zapaloną lampką i wizerunkiem Matki Bożej modliła się gorąco polska matrona, zanosząc prośby do nieba.

Tu, w mgnieniu oka, Czerni się niebios sklepienie, Słychać grzmienie, ziemi drżenie, Kipią bagna, lasy gorą, Niknie w płomieniach opoka, I doliny i jezioro. Śród gromów, świstu i szczęku, Czy to zły duch, czy moc boża, Tukaj znalazł się śród łoża Na swych domowników ręku. Głos tylko zagrzmiał zdaleka: „Nie masz drugiego człowieka, Któremubyś w każdej próbie, Tak zaufał, jak sam sobie.”